Zbigniew Mikołejko: Konwersja na judaizm to akt radykalny
– Będąc Polakiem i podejmując decyzję o konwersji na judaizm nie można całkowicie odciąć się od polskich doświadczeń – mówi prof. Zbigniew Mikołejko, filozof i historyk religii, eseista, kierownik Zakładu Badań nad Religią i profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.
Prof. Zbigniew Mikołejko. Fot. Adam Kozak/Agencja Gazeta
PAULINA SOCHA-JAKUBOWSKA: Co najczęściej kieruje ludźmi, którzy decydują się na zmianę wiary?
PROF. ZBIGNIEW MIKOŁEJKO: Nie da się tego powiedzieć jednoznacznie: ludźmi rządzą tutaj rozmaite motywy, na ich decyzje wpływają i czynniki osobowościowe, i sytuacja kulturowa, historyczna czy duchowa.
A ludźmi, którzy chcą przejść na judaizm?
Wybór judaizmu, zwłaszcza w Polsce, jest dość radykalną decyzją. To swoisty znak sprzeciwu wobec kształtu wiary, niepamięci historycznej, stygmatyzowania judaizmu. Ma to zatem głęboki sens moralny. Często jednak wynika z konieczności poszukiwania czegoś głębszego, bardziej wymagającego zaangażowania. Zaś konwersja, do której pani teraz nawiązuje, ma swoją specyficzną, bardziej indywidualną właściwość. Indywidualne cechy.
To znaczy?
W tle stoi bowiem to utożsamianie, istniejące już od XIX wieku, czyli równanie Polak-katolik. Dla większości Polaków przyznających się do katolicyzmu jest on nie tyle wyznacznikiem wiary, ile tożsamości kulturowej i narodowej. To wynika ze statystyk. Do katolicyzmu w Polsce przyznaje się bowiem jakieś 95–96 proc. Polaków, a według danych samego Kościoła ochrzczonych zostało tylko ok. 88–89 proc. A mniej więcej około 40 proc. praktykuje ten katolicyzm chodząc na niedzielne msze święte. Dlatego dla pani bohatera konwersja była najpewniej właśnie swoistym wyzwaniem rzuconym tożsamości polskiej, tak właśnie się wyrażającej. Nie miała więc tylko charakteru religijnego, ale też charakter kulturowo-plemienny. Ten młody człowiek pewnie więc szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania, szukał głębokiej wiary religijnej. Poza tym to wielkie pole śmierci w Auschwitz, tuż obok Oświęcimia, w którym się urodził, zobowiązało go moralnie, by stać się żydem w świecie, który w sposób najmocniejszy z możliwych doświadczył Holocaustu, w miejscu, które najdrastyczniej zaznało Zagłady.
Pewnie znajdą się tacy, którzy uznają ten akt konwersji za prowokację.
Nie jest to prowokacja, ale poczucie zobowiązania wobec tych, którzy zostali spaleni.
Główne pytanie, które mu zadał rabin, było takie, czy kieruje nim narodowy wyrzut sumienia. Odpowiedział, że nie.
Wyrzut sumienia nie może być oczywiście w tym wypadku podstawowym źródłem wyboru, ale będąc Polakiem i podejmując decyzję o konwersji na judaizm, nie można całkowicie odciąć się od polskich doświadczeń.
Pana zdaniem ktoś, kto we współczesnej Polsce – w kraju, w którym zaczęto przyzwalać na coraz śmielsze ksenofobiczne i antysemickie zachowania – decyduje się na to, by zostać żydem, powinien się bać reakcji ludzi dowiadujących się o jego wyborze, zmianie wiary?
Jesteśmy społeczeństwem zróżnicowanym, a w wielu sprawach rozdartym. Podejście zależeć więc będzie od środowiska, w którym konwertyta żyje. Dla wielu osób to będzie rzecz obojętna, zwłaszcza że w wielkim mieście człowiek rozpływa się ze swoją anonimowością. Ale znajdą się tacy, którzy będą na to reagowali agresją.
Mój bohater wolał pozostać anonimowy. Nie wszystkim mówi o swojej życiowej zmianie. Boi się antysemityzmu, mimo że od lat z nim walczy.
Ale z drugiej strony, choć zabrzmi to pewnie brutalnie, w bycie żydem, w kondycję żydowską jest wpisane przecież doświadczenie prześladowania. I każdy, kto wybiera judaizm jako swoją religię, pewnie wie, że będzie musiał nieść ten ciężar. W tym sensie konwersja także staje się pełna, właśnie przez niebezpieczeństwo szykan czy ostracyzmu.
Na szczęście jest społeczność żydowska. W niej konwertyta może czuć się bezpiecznie.
Tym bardziej że tam prawie wszyscy na swój sposób są nowi. Nawet ci, którzy byli Żydami z urodzenia, żyli często poza religią swych przodków i dopiero teraz powrócili do judaizmu.
Powiedział mi pan, że w różnych epokach i miejscach świata konwersje na judaizm znaczyły różne rzeczy i inaczej wyglądały.
Na przełomie dwóch er, zanim Żydzi zostali rozproszeni przez Rzymian, prowadzono działalność prozelicką, „misyjną”, która miała na celu nakłanianie pogan do przyjęcia judaizmu. Był to bowiem czas wielkiego duchowego niepokoju, w którym wielu ludzi odczuwało gwałtownie potrzebę głębszej wiary oderwanej od kultów oficjalnych, państwowych czy miejskich. Kultów plemiennych, „pogańskich”, związanych z bóstwami greckimi, rzymskimi, syryjskimi, z politeizmem tamtego czasu. Wtedy pojawiło się mnóstwo ludzi, którzy poszukiwali czegoś, co jest „nie z tego świata”. Co byłoby swoistą religią zbawienia czy wyzwolenia, bo świat był okrutny i chwiał się w posadach, a bogowie, z którymi mieli do czynienia ci z kręgu politeizmu, nie dawali takiej nadziei. Także wówczas, gdy nastało chrześcijaństwo, od czasu do czasu w jego obrębie pojawiały się osoby przyjmujące wiarę Mojżesza albo całe środowiska „żydujących”, które albo dokonywały konwersji, albo przejmowały pewne cechy, elementy religii żydowskiej. To dotyczy zarówno świata zachodniego, jak i prawosławia na Rusi – tam już w XI, a potem w XVI–XVIII stuleciu pojawiały się takie grupy.
A u nas?
W Rzeczpospolitej były to przypadki raczej jednostkowe. Konwersja była o tyle trudna, że obowiązywała taka zasada prawna, że przejście z wiary chrześcijańskiej na judaizm było karane śmiercią, a z judaizmu na katolicyzm gwarantowało nobilitację, tytuł szlachecki. Tak stało się chociażby w XVIII wieku w wypadku frankistów.
Odosobnione przypadki konwersji były bardzo głośne na przykład w XVI wieku, wtedy pewna wdowa, Katarzyna Weiglowa z Krakowa, prawie 80-letnia, nawróciła się na judaizm. Za swój czyn została spalona przez biskupa krakowskiego na stosie.
Aż przychodzi XX wiek...
Późniejsze doświadczenia łączą się z coraz większą stygmatyzacją, choć przecież Żydzi w I Rzeczpospolitej – mimo wybuchających tu i ówdzie prześladowań – mieli swoje miejsce. Stanowili tam czwarty stan, który miał swoją autonomię i prawa, łącznie z np. sejmem żydowskim.
W XX wieku natomiast, po doświadczeniach z nazizmem, przy udziale Polaków w rozmaitych pogromowych zdarzeniach, reagujących z obojętnością albo niekiedy i radością na zagładę Żydów, stało się tak, że podświadomą winę niektórzy Polacy zaczęli przerzucać z siebie samych na ofiarę, czyli na Żyda. To przekroczyło wręcz granice zwykłego antysemityzmu: Żyd stał się u nas po prostu uniwersalną figurą Obcego.
I właśnie dlatego, biorąc pod uwagę kontekst historyczny, konwersja na judaizm w Polsce oznacza coś bardzo radykalnego, mocniejszego, niż gdyby odbywała się np. w USA, gdzie praktyka przechodzenia na judaizm czy konwersji w obrębie chrześcijaństwa jest popularna i nie wynika z niej naznaczenie. Tam bowiem ludzie nagminnie przechodzą z Kościoła do Kościoła i konwersja nie jest tak jaskrawym znakiem tożsamości.
W uroczystości, w której brałam udział, proces konwersji w ramach nurtu reformowanego kończyło 10 osób. Często pan słyszy o ludziach, którzy chcą zostać żydami?
Najczęściej mam do czynienia z konwersją na judaizm, ale polegającą na tym, że konwertyta odzyskuje swoją zatraconą religię. Miałem choćby studentkę, którą wychowywał starszy brat, bo jako dziecko straciła rodziców. Dopiero jako dorosła dziewczyna dowiedziała się, że rodzice byli żydami, którzy ukrywali swoją żydowskość. I ona powróciła do judaizmu. Wyszła też za mąż za kogoś, kto również powrócił do judaizmu przodków. Takich przypadków – osób, które z obszaru ateizmu swoich rodziców czy dziadków, czasem związanych z lewicą czy komunizmem nawet, wracają do judaizmu – jest sporo.
Mam wrażenie, że w zasadzie się o nich nie mówi, a o konwersjach niemotywowanych odzyskiwaniem utraconej tożsamości, to już w ogóle. Temat nieznany, nieporuszany.
Nie mówi się, bo takich ludzi jest garstka. Poza tym to nie jest temat do dyskusji, chyba że mamy do czynienia z tak głośną konwersją jak ta, której dokonały Marylin Monroe czy Elisabeth Taylor. Ale tak naprawdę początek judaizmu to jest właśnie konwersja, przecież rodzice Abrahama i Sary nie byli żydami, stali się nimi dopiero na skutek Przymierza.
Która z konwersji jest najtrudniejsza do przejścia?
Judaizm jest w najwyższym stopniu religią Księgi. Wymagania intelektualne, nawet wobec przeciętnego wyznawcy, są ogromne. Chodzi tu zatem o głęboką kulturę umysłową, pozwalającą na włączenie się do systemu poznawania własnej wiary. W judaizmie nie można być nieświadomym.
Judaizmu, zwłaszcza tego wynikłego z konwersji, nie da się praktykować atawistycznie, na zasadzie odruchowego mechanizmu. Konwertyta swoją wiedzą, swoją znajomością Tory oraz zasad wiary i moralności itd. nie może się różnić od pozostałych członków swojej społeczności.
Tymczasem katolicy często nie wiedzą rzeczy elementarnych – nie tylko dotyczących historii swej religii, ale też sensu obrzędów, w których biorą udział. W prawosławiu, w którym dominuje praktyka obrzędowa, czy nawet w protestantyzmie, ta „świadomość” też nie jest egzekwowana.
Islam jest także religią Księgi. Ale zostać muzułmaninem jest chyba łatwiej.
Tak naprawdę wystarczy wyznanie wiary, zapoznanie się z Koranem i przyjęcie pięciu filarów islamu. W wypadku mężczyzn potrzebne jest też obrzezanie. Ale większych wymogów formalnych chcącym przejść na islam się nie stawia. Zaznaczam jednak, że sam islam jest bardzo zróżnicowany i przeciętny jego wyznawca, niczym przeciętny katolik w Polsce, praktykuje go w sposób powierzchowny, rytualny, „letni”, połączony ze słabą znajomością wiary. Islam ma jednak także głębokie i poważne kierunki, zwłaszcza sufizm.
Można jakoś scharakteryzować Polaków, którzy chcą zostać muzułmanami?
Najczęściej są to Polki, które wyszły za muzułmanów. Ale zdarza się też, że to radykalizm islamski skłania niektórych do zmiany religii. To jednak rzadkie i odosobnione przypadki. W związku z tym, że w sprawach islamu panuje histeria i w ostatnich latach jest on mocno naznaczony, konwersja na islam jest trudna „społecznie”.
Poza tym trudne są też przejścia na religie synkretyczne o charakterze orientalnym, bardzo obce kulturowo, jak Hare Kryszna.
Czyli masowe konwersje Polaków nam nie grożą?
Nie, ale przecież nie powinny nas interesować tylko prawdy statystyczne, a prawdy losu indywidualnego.
Ale biorąc pod uwagę masy, to mamy raczej do czynienia z zeświecczeniem.
To prawda. Apostazja obejmuje tysiące ludzi.
Do niedawna mówiło się o kilkuset osobach rocznie.
Ale ostatnio ze strony apostazja.pl ściągnięto aż 10 tysięcy formularzy wniosków w tej sprawie. Choć apostazja też jest trudna, bo apostaci musieli przechodzić do niedawna przez dość ponury obrzęd, jakby śmierci symbolicznej w obrębie swej wiary. Ciągle jednak, choć w 2016 roku przepisy zostały tu złagodzone, oznacza ona automatycznie, na mocy Kodeksu prawa kanonicznego, ekskomunikę oraz inne formy potępienia i wykluczenia, np. niemożliwość pochowania apostaty na katolickim cmentarzu.