Korony spadające z głów
W środowisku finansjery i biznesu mówi się coraz głośniej o pierwszym koronnym w białym kołnierzyku, czyli Konradzie K., byłym prezesie GetBack. Co prawda ma on być tzw. małym koronnym, ale jak mówią adwokaci: swoje ugra. Artykuł 60 § 3 kodeksu karnego daje mu gwarancje, że sąd obligatoryjnie orzeknie wobec niego nadzwyczajne złagodzenie kary. Czy nie za wcześnie śledczy chcąc osiągnąć sukces zdecydowali się na ratunek w postaci małego koronnego? Inaczej nie potrafią poradzić sobie z tą sprawą? Czy w ten sposób nie ryzykują klęski śledztwa w sądzie?
Sylwester Latkowski rozmawia z Jarosławem Sokołowskim, pseudonim Masa
Od kilkunastu lat przyglądam się instytucji świadka koronnego. Rozumiem jej dobre strony, ale uważam, że instytucja uległa poważnej deformacji. W 2005 roku, a więc grubo przed wypłynięciem kompromitujących sytuacji ze słynnymi koronnymi Jarosławem S., Masą, czy Markiem H., Haniorem, ostrzegałem: „Prokuratorzy, sędziowie często idą na łatwiznę. Po co dopaść zbira żmudnym dochodzeniem, załatwić go dowodami rzeczowymi nie do podważenia, lepiej złamać jakiegoś bandziora i nadać mu status nietykalności, czyli świadka koronnego. Jeden z adwokatów powiedział mi, iż w Polsce w niektórych sprawach powinno się zlikwidować proces sądowy. Jeśli gdzieś pojawia się świadek koronny, oznacza to automatycznie danie mu absolutnej wiary”. Przykłady z ostatnich lat pokazują, że nie zostałem wysłuchany, podobnie jak inne osoby, które mówiły: Trzeba przyjrzeć się tej instytucji, która ma swoje plusy, ale może też być narzędziem niebezpiecznym i wyrządzającym krzywdę.
Znany i ceniony adwokat, profesor Piotr Kruszyński, był w swoich opiniach ostrzejszy ode mnie. Kilka lat temu mówił mi: – Byłem zawsze gorącym przeciwnikiem instytucji świadka koronnego, bo to nic innego jak przenoszenie do procesu karnego czynności operacyjnych. Rozumiem, że w ramach czynności operacyjnych stosuje się różne triki. Ale nie powinno się ich dopuszczać na salę sądową. Jest bardzo dużo przykładów kompromitacji śledczych. Wielu świadków też się po postu skompromitowało. Albo mówili brednie wyssane z palca, albo działali jako „koronni” po to, żeby dalej prowadzić działalność przestępczą.
W zeszłym roku, wraz z Piotrem Pytlakowskim, wydałem książkę „Koronny nr 1”, poświęconą Masie, chyba najsłynniejszemu koronnemu. Opisaliśmy w niej, jak wspomnienia i różne opowieści Masy rozjeżdżają się i wzajemnie wykluczają z tym, co mówił prokuratorom i sędziom. Moim zdaniem państwu świadomie nie chce się wracać do tej sprawy, bo być może trzeba byłoby zakwestionować wydane wyroki, oddać medale, premie i poważniej przyjrzeć się instytucji świadka koronnego. Dodajmy, że wszystko co Masa miał przed kilkunastu laty – dom, drogie samochody, pieniądze – pochodziło z działalności przestępczej, którą legalizował. On sam chwalił się, że w program świadka koronnego wszedł z kilkumilionowym wianem. Dlaczego prokurator mu na to pozwolił? To sprawa owiana tajemnicą. Dziś Masa siedzi w areszcie podejrzany o przestępstwa, których miał się dopuścić będąc w programie świadka koronnego.
Mógłbym sypać kolejnymi przykładami. Niejaki Koczis, ułomny umysłowo bandyta, którego uczyniono koronnym i który w taki sposób zniszczył życie Andrzeja Szkopka, b. komendanta policji w Wyszkowie. „Życie Warszawy” opisywało jego występy w ten sposób: „Na sali rozpraw Koczis nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy wręczał łapówki. Nie pamiętał dat spotkań z policjantem. Miał kłopot z tym, jaka była wtedy pora roku. Powtarzał tylko: »Dawałem i już!«. I czytał z zeszytu”.
Mimo to prokuratura cały czas uważała Koczisa za wiarygodnego świadka.
Kolejny skruszony, Mirosław K. ps. Miron, ustanowiony koronnym na wniosek warszawskiej apelacji.
Reporterzy „Superwizjera” TVN ujawnili, że mimo umowy ze śledczymi Mirosław K. wciąż spotykał się ze swoim kompanem z przeszłości, żył jak dawniej, czyli nie zrywając z przestępstwem. Trafił do aresztu za wymuszenie kilkudziesięciu tysięcy złotych.
– Przed sądem rozpatrującym wniosek prokuratury o zastosowanie wobec niego aresztu przyznał się do wszystkiego, wyraził skruchę, obiecał poprawę – mówił mi oficer CBŚ.
Po wpłaceniu kaucji Miron wyszedł na wolność utwierdzając półświatek i pokrzywdzonych w przekonaniu, że świadkowie koronni są nietykalni.
Inny przykład. Jest koniec 2001 roku (ustawa o świadku koronnym obowiązuje od 2,5 roku). W sprawie hermetycznej grupy wołomińskiej Janusz Cz. ps. Stopa zeznawał w prokuraturze. Mówił o wielomilionowych wyłudzeniach z banków i firm leasingowych, zdradzał powiązania półświatka z legalnym biznesem. Janusz Cz. okazał się jedną z największych kompromitacji instytucji świadka koronnego w Polsce. Od początku grał na dwa fronty, był bandycką wtyczką w programie ochrony świadków. Nie tylko ostrzegł członków gangu przed planowanymi przez CBŚ zatrzymaniami, ale też przekazał im wiedzę, jak się chroni koronnych. Zdemoralizowany i wyrachowany, ukrywał podwójne zabójstwo.
Ostatni już przykład. Opisywany przez Pawła Reszkę i Michała Majewskiego, gdy razem pracowaliśmy w tygodniku „Wprost”, handlarz narkotyków, Marek H. ps. Hanior. To po jego bardzo wątpliwych zeznaniach, niepopartych dowodami, Piotr Staruchowicz przesiedział w areszcie 8 miesięcy. Na etapie tekstu pisanego przez Reszkę i Majewskiego widać było, że poza odebraniem zeznań od koronnego śledczy nie zrobili właściwie nic, by uwiarygodnić wersję. Staruchowicz został przez sąd uwolniony od zarzutów, ale swoje odsiedział. Jeszcze drastyczniejsza jest historia Macieja Dobrowolskiego, który po zeznaniach tego samego koronnego spędził w areszcie 40 miesięcy! I tutaj dochodzimy do kolejnego problemu i podejrzeń związanych ze stosowaniem tej instytucji. Dobrowolski i Staruchowicz, będący znanymi postaciami środowiska kibicowskiego, głośno sprzeciwiali się i występowali przeciw rządowi Donalda Tuska przed Euro 2012 w Polsce. Przypadek czy trafili do aresztów po zeznaniach świadka koronnego, bo to było na rękę władzy?
Instytucja jest wygodna dla tych, którzy mają władzę. Praktyka pokazuje, że często wystarczą niezweryfikowane opowieści, żeby wtrącić kogoś do aresztu, a czasem do więzienia.
Dlaczego wspominam o tej sprawie przy okazji sprawy GetBacku? Ujawniłem w magazynie „Konfrontacja”, że były szef tej instytucji, Konrad K., wyraził chęć współpracy ze śledczymi w zamian za łagodniejsze potraktowanie. K. złożył obszerne zeznania i nie jest też tajemnicą, że na podstawie jego narracji śledczy sformułowali wnioski aresztowe. Dwa z nich przepadły z hukiem w zeszłym tygodniu. Sąd wypuścił z aresztu za poręczeniem Piotra Osieckiego i Jakuba Rybę, związanych z TFI Altus. I jest to ostrzeżenie dla śledczych idących tropem afery GetBacku. Pytanie natury moralnej jest takie, czy w ogóle robienie świadkiem koronnym centralnej postaci w aferze powinno mieć miejsce? Czy ktoś, kto był ogniwem kluczowym w procederze, jego zwornikiem, powinien mieć szansę na szczególne potraktowanie, odpuszczanie win i na przykład zachowanie majątku pochodzącego z wątpliwych źródeł? Czy nie jest to przypadkiem chodzenie na skróty przed śledczych? Ja sobie to pytanie zadaję.
Widzę korzyści płynące z instytucji świadka koronnego, ale dostrzegam też patologię w polskim systemie i uważam, że na to nie powinniśmy się godzić. Może potrzebne są badania wariografami na początek, badania stabilności psychicznej kandydatów do tej instytucji, głębsza ocena wiarygodności, na pewno potrzebne są inne dowody, a nie tylko opieranie się na często zawieszonych w próżni relacjach pojedynczych osób. Krótko mówiąc, potrzebna jest tu mniejsza lekkomyślność, większa kontrola i wyobraźnia, jeśli ta instytucja ma trwać. Moim zdaniem to zupełnie pomijany jeden z najciekawszych tematów toczącej się dyskusji o wymiarze sprawiedliwości.