Pierwszy wywiad Severskiego
Przez prawie trzydzieści lat werbowałem i prowadziłem operacje specjalne i nikt mi nie powie, że to przypadek, że w czasie werbunku kogoś takiego jak Ałganow wysiada Nagra Noire ( magnetofon – red.). Niemożliwe! "Ten magnetofon był z Apollo na księżycu!" Zresztą cała operacja na Majorce zalatuje zwykłym partactwem – mówi oficer polskiego wywiadu, piszący pod pseudonimem Vincent V. Severski, autor trylogii "Nielegalni". Na jej podstawie powstał serial fabularny wyprodukowany przez Canal+. Rozmowa poniżej miała miejsce w październiku 2011 roku, kiedy to nikt nie przypuszczał, że książki Severskiego staną się bestsellerami.
SYLWESTER LATKOWSKI: Przy lekturze „Nielegalnych” odnosiłem wrażenie, że napisałeś książkę, żeby odreagować to, co spotkało cię, gdy byłeś czynnym oficerem wywiadu.
SEVERSKI - Oczywiście, że napisałem ją również po to. Jeżeli myślisz, że chodziło o rządy PiS, to tak, też. Ale przez prawie trzydzieści lat uzbierało się znacznie więcej. IV RP to było już po prostu za dużo!
Wstąpiłeś do służby w stanie wojennym?
Nie, przed. Za pierwszej Solidarności. W lipcu, chyba…1981 roku.
Nie była to jednak „solidarnościowa” służba. To był wywiad PRL, kooperujący z radzieckim wywiadem, podległy KGB.
Całe państwo było właściwie podległe ZSRR, niby suwerenne. Czy był kooperujący z KGB? Pewnie tak. Pierwszym kooperantem był, jak się okazało, Marian Zacharski. Ja przez całą moją służbę, do 1989 roku, nie widziałem żadnego kagiebowca. Wiem, że był taki jeden stary oficer, generał KGB, który kręcił się po III piętrze…….. Podobno prowadził kiedyś Kima Philby"ego . Ja wiem, że są naukowcy, którzy chcieliby żeby było inaczej, ale taka jest prawda. Kagiebowców poznałem dopiero po 1990 roku.
Jak cię zwerbowano?
Obroniłem magistra i dostałem propozycję z uczelni, żeby zostać i pracować. Byłem już żonaty, ale bez mieszkania. Waletowałem u żony na Żwirkach. Chciałem iść do pracy w milicji i łapać morderców seryjnych, szczególnie tych z lubieżności. No i w milicji można było dostać mieszkanie. Napisałem pracę magisterską pod tytułem „Kryminalistyczna problematyka alibi”, przebadałem ponad 600 spraw. Kiedy zobaczyłem, że w PRL jedyne alibi to zamroczenie alkoholowe, przeszła mi chęć do pracy w organach ścigania. Zacząłem się trochę wałęsać. Miałem wujka, lekarza w szpitalu na Wołowskiej, doktora Komarowa, on miał jakieś kontakty. Zapytał mnie, czy chcę pracować w służbach specjalnych. Nie wiedziałem zbyt dobrze co to, ale byłem szeroko otwarty na życie i świat. Miałem 25 lat. No i znowu była nadzieja na mieszkanie. Że będę pracował w wywiadzie, zorientowałem się dopiero na drugiej, czy trzeciej rozmowie kwalifikacyjnej. Spodobało mi się.
Gdzie cię szkolono?
Najpierw był poligon w Raduczu. Nauczyli mnie tam salutować, strzelać, meldować się, i w ogóle elementarnego porządku i higieny osobistej. Lekko przeszło, bo ojciec był wojskowym i ćwiczył mnie od dziecka, przez co do wojska miałem odpowiednio wyrobiony stosunek. Potem, od września do czerwca, był Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadowczych w Kiejkutach. Do 1989 roku już się więcej nie szkoliłem, bo świat zwariował i trzeba było się zorientować, o co w tym wszystkim chodzi. Kolejne szkolenia miałem już po 1990 roku.
W Polsce?
Do 1989 roku, tak.
A po?
W USA i jeszcze jednym kraju. Ale wolałbym o tym nie mówić.
Czym się zajmowałeś w wywiadzie? W latach 80., 90. i po 2000 roku?
W latach osiemdziesiątych, mówiąc najogólniej, Solidarnością. Osobiście zajmowałem się rozpoznawaniem zainteresowania zachodnich służb i tzw. aktywów w Solidarności. Skomplikowany i obszerny temat. Lata późniejsze, to niestety już działania top secret.
Niszczyłeś w Polsce opozycję…
Nie niszczyłem. Mam certyfikat Komisji Weryfikacyjnej. Nie uwierzysz, ale ja miałem wówczas nieodparte wrażenie, że tak na prawdę władzy nie zależy na zniszczeniu opozycji. Aczkolwiek byliśmy ważnym elementem mechanizmu. Myśmy bardzo dobrze wiedzieli, co się dzieje wokół Solidarności i innych organizacji demokratycznych. Nie zrozum mnie źle, my w wywiadzie doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, co jest dobre dla Polski, a co nie. Ale po drugiej stronie mieliśmy zwartą, silną międzynarodówkę zachodnich służb wywiadowczych pod dowództwem CIA, zranionego niedźwiedzia na Wschodzie, NRD i Armię Czerwoną. Ja naprawdę bardzo się bałem, że to wszystko wyleci w powietrze. Miałem broń, ale nie wiedziałem co z nią zrobić. Jaruzelski nie był moim ideałem, ale dzisiaj podziwiam z jaką zręcznością on sobie z tym wszystkim radził. On naprawdę wszystko wiedział. Poczytaj odtajnione ostatnio dokumenty CIA dotyczące tamtego czasu, Polski. Są bardzo ciekawe.
Proces weryfikacji to fikcja. Kogo chcieli zostawić, zostawili. Członkowie komisji weryfikacyjnej sami to dzisiaj przyznają…
Nie wiem, byłem weryfikowany zaocznie. Ale jeżeli jest tak jak mówisz, to źle świadczy o członkach komisji, nie o nas. Tak, czy inaczej Polsce wyszło to na dobre. Ja wiem, co robiłem. I nie mam się czego wstydzić. Decyzja komisji była dla mnie oczywista, chociaż nie zostałem przyjęty do UOP, zresztą nawet się nie starałem. Patrzę ludziom prosto w oczy. Nigdy nie ukrywałem, gdzie pracowałem. Jest IPN, można to sprawdzić. Mam wielu przyjaciół, którzy w latach 80. działali w podziemiu czy opozycji. Powiem więcej: gdyby czas się cofnął i był znowu 1981 rok, a ja miałbym tę samą świadomość, co wtedy, zrobiłbym dokładnie to samo, co zrobiłem.
Na co powinienem zwrócić uwagę, czytając odtajnione akta CIA?
Znajdziesz ciekawe dokumenty dotyczące oceny sytuacji wewnętrznej w Polsce i wokół Polski z tamtych lat. Na przykład oceny możliwej reakcji wojska polskiego na wkroczenie Rosjan. Według mnie, Polska mogła spłynąć krwią tak obficie, że Bałtyk by się zaczerwienił. Jeszcze dzisiaj komuna trzymałaby się mocno. Nie byłoby ani Kaczyńskich, ani Wałęsy, ani Kwaśniewskiego.
Znam kilku nielegałów
Byłeś „nielegałem”, jednym z takich, jakich opisujesz w książce?
Nie, nie byłem. To specyficzna kategoria oficera wywiadu. Temat jednak znam dobrze.
Tropiłeś ich?
Generalnie od tego jest kontrwywiad. Znam kilku.
To specjalność Rosjan?
Dzisiaj już chyba tak nie można powiedzieć. Z pewnością rozwinęli tę technikę. Kiedyś byli w niej absolutnie najlepsi. Myślę, że Amerykanie, Chińczycy, Izraelczycy i inni dużo się od Rosjan nauczyli.
Kim są ci, których znałeś?
Już ich opisałem. Na pewno nie spodobałoby się im, że o nich mówię bez ich zgody. To nie maszyny, to ludzie. Mógłbym opowiadać teraz jakieś dyrdymały, żeby ten wywiad ładnie wypadł, że to X-Meni albo Hellboysi. Tylko po co? Wszystko napisałem w „Nielegalnych” i ci, którzy chcą, odnajdą to w książce. Uwieczniłem ich portret.
Dlaczego ciągle jeszcze działają?
Nie rozumiem?
Nie słyszałem, żeby w Polsce wpadł jakiś „nielegał”. W naszych, rodzimych, nie wierzę.
Albo są dobrze uplasowani, albo nasz kontrwywiad słabo działa. Może też już ich nie ma, bo stali się niepotrzebni? Jestem ogólnie niewierzący w cokolwiek i kogokolwiek, więc trudno mi z tobą dyskutować.
A może są jedynie papierowym tworem, tak samo jak ten wydział służby wywiadu, mieszczący się na tajemniczym piętrze tajemniczego wieżowca? Bo odróżnijmy firmę przykrywkę od wydziału.
Dokładnie na XX piętrze. Firma Vigo Sp. z o. o. Free your mind! Powieść ma swoje prawa, oczywista oczywistość. A George Smiley to kto? Oczywiście, że stworzyłem te postaci. W niektórych ukryłem dwie, w niektórych trzy, jeszcze inne są całkowicie autentyczne, jeden do jednego. Są też całkowicie zmyślone, wyłącznie papierowe. Ale jeśli ktoś chce, w książce z łatwością odnajdzie to, co trzeba. Ja też odróżniam firmę przykrywkę od wydziału. Jedno nie ma nic wspólnego z drugim. Wszystko zależy od tego, co chce się zrobić i w jakim celu. Wydział to jednostka organizacyjna, a firma przykrywka to technika pracy operacyjnej. Chyba, że się mylę...
W Polsce firmy przykrywkowe zazwyczaj służą temu, żeby funkcjonariusze służb i ich koledzy mogli sobie dorobić. W imię zasady „trochę dla państwa, trochę dla siebie”.
Nie wiem skąd masz takie informacje. Wygląda na to, że pracowałem w innej Polsce. Mam spore doświadczenie. Tak się tylko wydaje, że można sobie założyć firmę za państwowe pieniądze, i hulaj dusza. Założenie firmy przykrywkowej to bardzo skomplikowane prawnie, finansowo i co najważniejsze – konspiracyjnie – przedsięwzięcie. Można na palcach jednej ręki policzyć te, które miały sens i udały się. Pewnie, że można wynająć mieszkanie albo biuro i wywiesić tabliczkę. Tak się też robi, ale to nie jest firma przykrywkowa. Agencja Wywiadu nie może zarobić nawet jednego grosza. Ani oficer. Jasne, że to fajny temat dla mediów, ale rzeczywistość jest bardzo prozaiczna.
Chyba żyłeś w innej Polsce. I próbujesz idealizować nasze służby.
Absolutnie nie! Mogę ręczyć oczywiście tylko za wywiad cywilny. Nasze służby to nie ideał, wiem o tym wyjątkowo dobrze. Nigdy tak nie twierdziłem i dlatego też napisałem powieść. Nie ma idealnych służb, prawa, demokracji, mediów i lekarzy...W ogóle mało jest ideałów! Widać, żyłem w innej Polsce. To chyba nawet nie jest takie dziwne. Wystarczy włączyć radio, czy TV. Prawie każdy żyje w jakiejś swojej Polsce. Czy wiesz o moim życiu coś, czego ja o nim nie wiem?
O służbach trochę, o ich ciemnej stronie… Długo działałeś w Szwecji? Po powieści widać, że dobrze ją znasz.
Pierwszy raz pojechałem do Szwecji szpiegować w 1988 roku. Ale zaraz padł PRL i nie narobiłem żadnych szkód. Z resztą, Szwecja nie była postrzegana w PRL jako kraj, z którego płynie zagrożenie. Szwecję znam bardzo dobrze, jestem z nią związany rodzinnie i emocjonalnie. Mam tam swoich najbliższych przyjaciół. W Skandynawii działałem w sumie kilkanaście lat.
Rozrachunek z Zacharskim
W powieści często przywołujesz postać Mariana Zacharskiego, suchej nitki na nim nie zostawiasz. Dlaczego tak nim gardzisz?
To za mocne słowo. Bolesne jest dla nas, oficerów wywiadu, że to z jego i agenta Tomka nazwiskiem utożsamia się oficerów polskich służb specjalnych. Że są jakimiś wzorami, punktami odniesienia. O Zacharskim napisałem wszystko w książce i jak ktoś ten fragment uważnie przeczyta, znajdzie odpowiedź na twoje pytanie. I wcale nie trzeba czytać między wierszami. Są oficerowie, którzy wywiadowi oddali całe swoje życie i zdrowie, niektórzy dosłownie. I ani oni, ani wdowy po nich nie odcinają kuponów od biletów na show. Zacharski jest tworem medialnym, wykreowali go dziennikarze. Niedawno czytałem w jakimś jego wywiadzie, że kto jak kto, ale o wie wszystko o werbowaniu agentów, czy coś takiego. Ja też byłem wielokrotnie za kołem polarnym, ale nie widziałem białego niedźwiedzia. Z tytułu piastowanych stanowisk w firmie mogę stwierdzić, że nie ma i nie było nawet jednego agenta zwerbowanego przez Zacharskiego. No, z wyjątkiem Jakimiszyna (rosyjski dyplomata, oficer wywiadu- red.). Z Zacharskim jest jak z felczerem. Jak felczer uratuje komuś życie, to nie trzeba go od razu robić lekarzem, nie?
Hochsztapler?
Coś w tym rodzaju. Nie ujmuję mu udziału w sprawie Bell’a i lat spędzonych w więzieniu. Zasłużył na uznanie i szacunek. Pamiętam, że jak wpadł, to wszyscy w Departamencie I, jak jeden mąż, polowaliśmy na amerykańskich agentów na wymianę. Ja też. I wierzyliśmy, że tak trzeba, bo to jeden z nas. Nie wiedzieliśmy, że nie był oficerem, ale to i tak nie miało znaczenia. Normalny oficer wywiadu jest trochę jak wampir; żywi się cudzym kosztem, żyje w ciemnościach i ginie w światach rampy. Ten, co nie ginie, nie jest prawdziwy.
Zacharski nie był oficerem?
Czytałeś jego książki? Zwróć uwagę jak Zacharski opisuje swoje początki, jak zręcznie omija temat wstąpienia do służby. Coś tam mruczy o spotkaniach w kawiarni, szkoleniu na lokalu, i tak dalej. Są tylko dwa sposoby by zostać oficerem polskiego wywiadu: Kiejkuty albo szkolenie indywidualne dla „nielegałów” i oficerów II linii. W Kiejkutach nie był, to wiadomo. Szkolenie indywidualne trwa nieraz kilka lat. Trzeba ukończyć kursy teoretyczne, praktyczne i wiele więcej. To pot, krew i łzy. Ale jest jeden moment, który łączy oba procesy, najwspanialszy moment w życiu każdego oficera, czyli promocja na pierwszy stopień oficerski. Tego się nigdy nie zapomina! A tu cisza. Nic. A potem jeszcze trzy lata w służbie przygotowawczej. I też cisza! Od razu USA? Najtrudniejszy teren?! Nic dziwnego, że robił FBI numery, po których normalny oficer następnego dnia byłby już w kraju.
To znaczy?
W książce Zacharskiego jest fragment jak wychodzi z domu, podchodzi do samochodu FBI z oficerami w środku i daje im do zrozumienia, że wie co robią. Przytaczam z pamięci. To jest kompletna dekonspiracja. Elementarny błąd, kardynalny w tych okolicznościach operacyjnych. Tego jest dużo więcej. Spotkanie z Ałganowem na Majorce to kabaret. Przeciętny dziennikarz lepiej by to załatwił - vide Renata Beger. Podtytuł jego książki to „Wbrew regułom”. I tutaj, niestety, napisał prawdę.
Uważasz, że sprawa Olina to blef Zacharskiego, a Oleksy jest jego ofiarą?
Oleksy to tylko w pewnym sensie blef. Po sprawie Zacharskiego, taśmach Guzowatego i po wielu innych sytuacjach widać, że Oleksy to papla. Po dokumentach WikiLeaks, sprawa w ogóle wygląda inaczej. A przecież WikiLeaks to dokumenty dyplomatyczne. To sobie teraz wyobraź dokumenty tajne, wywiadowcze. Nie uwierzyłbyś co politycy plotą obcym dyplomatom (ergo szpiegom) po kielichu, a często i bez. Ci z prawicy też. Poseł Gowin może być jakimś przykładem. Sam miałem kilku takich jak Oleksy. To była tak zwana kategoria KI (kontakt informacyjny), rejestrowany, ale nieświadomy (lub głupi) udzielania informacji obcemu wywiadowi. To nie jest żadna sprawa i każdy oficer robił takich KI na pęczki, żeby czymś się wykazać. Przez prawie trzydzieści lat werbowałem i prowadziłem operacje specjalne i nikt mi nie powie, że to przypadek, że w czasie werbunku kogoś takiego jak Ałganow wysiada Nagra Noire ( magnetofon – red.). Niemożliwe! "Ten magnetofon był z Apollo na księżycu!" Zresztą cała operacja na Majorce zalatuje zwykłym partactwem.
O swoich szefach
Konrad, twój bohater, nie szanuje szefów. Ty także?
I to jest właśnie problem. Nie znałeś moich szefów, niektórych. Niewiele straciłeś. Andrzej Ananicz był wspaniałym człowiekiem i szefem, tu akurat straciłeś. Byłem z nim w White Hall i byłem dumny, że jestem oficerem polskiego wywiadu, że siedzę obok niego. Innych nie zapraszali na Downing Street. Relacje Wolski-Pęk-Ciężki są naznaczone zależnością głupi szef - mądry oficer, dosyć typową w powieściach sensacyjnych i kryminalnych.
Jacy byli twoi szefowie poza Ananiczem, o którym nie powiesz złego słowa?
Ciężko się z tobą rozmawia! Mówię trochę na skróty. O każdym da się powiedzieć coś dobrego i coś złego. O Ananiczu też. To jest też moja subiektywna ocena, chociaż wiem, że większość moich kolegów mówi i myśli podobnie. Numer jeden nie musi być szpiegiem od urodzenia, jak Zacharski, wystarczy, że jest inteligentny. Po angielsku to przecież intelligence, nie? Jak Zbigniew Nowek kogoś awansował, to będzie mu wdzięczny do końca życia. Normalne procesy i sprawy. Nowek potrafił wspaniale dbać o interesy firmy. Był świetny w tym. Ale szefem był złym, nie on jeden. Zresztą wpasował się w rządy specjokracji IV RP. Nigdy nie będę opowiadał o moich szefach, z tym jednym wyjątkiem. Mogę tylko powiedzieć, że na przeciwnych biegunach mojej skali ocen są Ananicz i Nowek.
Co takiego złego w służbach stało się w okresie rządów IV RP?
Nienawiść i miłość w polityce to uczucia, które niszczą służby specjalne. A wywiad szczególnie, bo pracują tam naprawdę inteligentni ludzie i nie jest łatwo zrobić im wodę z mózgu. Jak odchodziłem, powiedziałem generałowi, że mam dość. Usłyszałem, że on bardzo by chciał żebym został. To było miłe i szczere. Ale dodał: „Mam naciski, panie pułkowniku, bańka pękła”. Ja o tym wiedziałem od początku. Paradoksalnie, za czasów Nowka zrobiłem kilka najlepszych spraw i osobiste relacje mieliśmy bardzo dobre. Jednak metody Ziobry, PiS-u, nastrój, decyzje personalne, brak kompetencji, to wszystko przyniosło katastrofalne skutki. Dorzucam na deser rozwiązanie WSI i powołanie CBA. To chyba pełna odpowiedź na twoje pytanie. Państwo to nie zabawka. A tak zachowywała się IV RP. Czy masz jeszcze jakieś wątpliwości?
To ogólne oceny, powtarzane przez krytyków IV RP. Może konkrety?
To nie są ogólniki. Ale dobrze, postaram się to objaśnić. Agencja Wywiadu od czasów Zacharskiego i Olina powoli chyliła się ku upadkowi, bo straciła zaufanie polityków, i tak zawsze chwiejne. Za czasów IV RP znikło ostatecznie pokolenie pięćdziesięciolatków. Każda służba tego rodzaju ma swój typowy schemat. Trzydziestolatkowie: zastępcy naczelników, naczelnicy. Czterdziestolatkowie: naczelnicy, zastępcy dyrektora. Pięćdziesięciolatkowie: dyrektorzy, szefowie. Taka drabina pokarmowa jest fundamentem, powietrzem, Biblią, wszystkim. Jeżeli ją naruszysz, prędzej czy później wszytko zacznie szwankować. Ja wiem, są młodzi, zdolni, i tak dalej. Oczywiście, ale nie w wywiadzie. To nie jest instytucja, na której się eksperymentuje. Wie o tym każdy poważny polityk na świecie. WSI? Zreformować można wszystko, nawet wywiad wojskowy. Potrzeba jednak do tego ludzi, zdrowych, znających się na rzeczy. Nikt nawet nie powinien wiedzieć, że rozwiązano WSI. Ale w Polsce chodziło o coś zupełnie innego, właśnie o to, żeby się dowiedziano! Procesy Maciarewicza to mało? Wojskowe służby jeszcze długo nie podniosą się po takim ciosie, a ponieważ wywiadowcze środowisko nie zna próżni, korzystają z tego nasi przeciwnicy. WSI, jako synonim organizacji przestępczej, będzie teraz funkcjonował w świadomości poważnej części elektoratu, jak Smoleńsk. Przestępcy do więzienia, bohaterowie po medale! CBA? Czy ty wiesz jak się buduje służbę specjalną? Ile lat na to potrzeba? Ustawa i budżet to absolutnie za mało. Nawet, gdybyśmy oddelegowali tam samych Zacharskich i Tomków, czy innych Wacków, Kamińskich, cream of the cream, to i tak nic by z tego nie było. A poszli tam, przynajmniej z mojej jednostki, sami najsłabsi, których skusiła kasa i władza. To nie są ogólniki! Trzeba spędzić życie w tym świecie, żeby to widzieć i czuć.
Dlatego odszedłeś ze służby? Rzuciłeś papierami jak bohater powieści “Nielegalni”?
Chciałem tak zrobić. Zabrakło mi jednak jaj. Nie byłem taki macho jak Konrad, zawsze starałem się stać w szeregu. I zawsze traktowany byłem z uznaniem i szacunkiem za swoja służbę, wiec nie miałem powodu żeby podskakiwać. Kiedy jednak zacząłem dostawać premie specjalne osobiście od szefa, o 20 wieczorem, w cztery oczy i miałem nikomu o tym nie mówić, coś we mnie drgnęło. Nie chodziło mi o pieniądze, ale uznanie dla pracy, mojego wysiłku. Potem, przez dwa miesiące byłem w dyspozycji i chociaż wciąż realizowałem zadania, tworzono wokół mnie atmosferę, która miała mnie zmusić, żebym sam się wyniósł. Wiele z tego, co spotkało Konrada, wyszło dopiero po upadku IV RP. Mój przykład nie jest odosobniony.
Teraz piszesz książki.
Nie potrafię żyć bez pisania i czytania. Te umiejętności charakteryzują szpiega... też. „Nielegalni” to nie jest moje osobiste rozliczenie z IV RP. Stępiłem ostrze, bo powieść straciłaby na obiektywizmie. I byłaby po prostu zła. To jest właściwie pierwsza polska powieść szpiegowska tak mocno osadzona w realiach naszego środowiska. Ale, mimo wszystko, to tylko powieść!
Rozmowa przeprowadzona w październiku 2011 roku.
Vincent V. Severski autor bestselleru "Nielegalni" jest byłym oficerem wywiadu. Pracę zaczął w 1982 roku w wydziale ds. dywersji, wówczas najważniejszego wydziału polskiego wywiadu. W 1990 roku został pozytywnie zweryfikowany i zwolniony z pracy w wywiadzie. Na początku lat 90-tych został ponownie zwerbowany, uczestniczył w ok 140 misjach w prawie 50 krajach. Odszedł ze służby w 2017 roku na własną prośbę w stopniu podpułkownika.