Czym jest dziennikarstwo
Mam wrażenie, że dzisiaj za dziennikarstwo uchodzi wszystko, co zostało stworzone. Gdziekolwiek, w jakikolwiek sposób. W dobie mediów społecznościowych, clickbaitów – teksty potrafią powstawać na podstawie komentarzy z internetu.
Po pierwsze dziennikarstwo musi być subiektywne
Maria Wiernikowska
Wiem, wiem, nie tego uczą w szkołach. Miałam krótki epizod nauczycielski w renomowanej warszawskiej uczelni. Wysłałam studentów na ulicę i kazałam przynieść reportaż z Pragi. Jakikolwiek, byle ciekawy. Odpowiedzieli, że oni tę dzielnicę znają przez szybę samochodu i starczy. Zaliczenie dostała tylko jedna Ukrainka, która opisała swoją drogę do szkoły z siedzenia taksówki Ubera. Za kierownicą siedział jej rodak i oboje mieli odwagę poznawać nowy świat. Polscy studenci bali się i troszkę brzydzili chodzić po tej stronie Wisły. Aha, i jeszcze zaliczyłam temu, który miał czelność to napisać. Moja nauczycielska kariera trwała jeden semestr.
Więc subiektywne dlatego, że dziennikarza musi obchodzić to, co pisze/kręci/fotografuje. Nie jest kamerą przemysłową, lecz świadkiem. Pod swoim świadectwem stawia podpis, daje twarz, nadstawia inne części ciała. Bierze osobistą odpowiedzialność i to daje mu wiarygodność. Choć coraz częściej widać, że twarz łatwo sprzedać, zwłaszcza za duże pieniądze.
Subiektywny znaczy osobiście zaangażowany. Także politycznie. Zwłaszcza politycznie, społecznie, bo dziennikarz to zwierzę polityczne/społeczne i zaangażowany być musi. Byle to robił otwarcie i uczciwie. Musi być jakaś sprawa, bo inaczej to po co?
Sama poszłam do tej roboty, żeby obalać komunę, potem zatrzymywać powodzie i wojny (zabawa w korespondenta wojennego przestała mi się podobać w Iraku, gdzie polskie wojsko było okupantem) i w końcu nadziałam się na polską mafię. Byłoby co obalać, gdyby było jak. W dziennikarstwo śledcze nie wierzę. Te wszystkie taśmy i ukryte kamery to hucpa i popelina. Dziennikarz ma sam zdobyć swój materiał, patrząc w oczy rozmówcy. Inaczej jest złodziejem i oszustem.
Raz się przebrałam w perukę i szpilki i poszłam do rzeźnika (skala przemysłowa) tropić przekręty. Wstydzę się do dziś. Nie kupiłabym materiału operacyjnego od policjanta ani nie namawiałabym chuligana do robienia zadymy. U nas dziś za to dziennikarzy nagradzają.
Koledzy prezenterzy, panie i panowie, dyżurni sekundanci kogucich walk (zauważyliście, że spór polityczny w Polsce zakłada anihilację przeciwnika, po polsku: „bij – zabij”, a nie ścieranie się poglądów, jak najlepiej przeżyć na jednym kawałku ziemi z ludźmi o przeciwnych upodobaniach i interesach?), upudrowani, ze słuchawką w uchu, z prompterem przed oczami harują w pocie czoła (stąd puder), odwalają ciężki kawał roboty, fedrują na przodku... Ale i tak w rankingach popularności pewnie prześcigają ich Pogodynki i Miś z Okienka. Tylko wszyscy oni wykraczają poza kategorię dziennikarstwa. MSZ.
Czy media workerrelacjonujący pierwsze oznaki wiosny będzie dziennikarzem? A kto zabroni fotoreporterowi na wybiegu uważać się za „dziennikarza modowego”? No, są kraje, gdzie dziennikarzowi można zabronić, ograniczyć, nakazać i bynajmniej nie mam na myśli przysłowiowej Białorusi.
Miałam zaszczyt nosić przez kilka lat francuską Carte de Presse, legitymację dziennikarza zawodowego, która obwarowana jest masą warunków etycznych, prawnych i finansowych. W zamian daje też ważne przywileje, jak dostęp do instytucji, ochronę socjalną i ulgi podatkowe, a nawet, zwyczajowo, zniżki w markowych sklepach samochodowych i odzieżowych. Wszystko po to, żeby dziennikarz nie musiał zarabiać na boku czy pod stołem. Czyli żeby pisał/kręcił/fotografował, jak jest naprawdę. Niedopuszczalne jest (we Francji), by żurnalista pracował w reklamie albo jako rzecznik prasowy. I wszystko to jest zapisane drukowanymi literami w prawie prasowym, prawie pracy, ustawie o związkach zawodowych i różnych takich. Nie dotyczy dziennikarzy – amatorów, ci – hulaj dusza.
Cóż, kiedy w ostatnich latach – pokazują to badania – wiarygodność francuskich mediów, zwłaszcza telewizji, zbliża się do poziomu dna. Wszystko wskazuje na to, że pismacy nad Sekwaną, głosujący zwykle na tych, którzy wygrywają w wyborach, podobnie jak władza kompletnie oderwali się od rzeczywistości. Dziś rzeczywistość, czyli ulica, daje znać, co o tym myśli.
Media były zawsze w rękach konkretnych właścicieli o znanych poglądach, albo były organami partii i nikomu to nie przeszkadzało. Wiedziałeś, co czytasz, wiedziałeś, dla kogo pracujesz. Nie jest jednak tajemnicą, że dziś najszacowniejszy dziennik Le Monde należy do faceta, który zarobił pierwszy milion na portalu porno. To ja już wolę pracować dla mediów publicznych. Pieniądze podatników są najczystsze.
Nie wiem, czy u nas ktoś rozlicza dziennikarza za nieprzekupność. Czy w ogóle istnieje takie pojęcie? To się chyba nazywa niezależność.
Dotąd uważałam, że granica między informacją a reklamą musi być pod prądem, ale teraz nie ma już granic. Mam dziwne wrażenie, że wszyscy koledzy dziennikarze robią dziś w handlu. Bloki informacyjne, publicystyka tonie w morzu reklam, a reklamuje się zdrowie i pomyślność. To nie partie polityczne karmią dziennikarzy, a banki, producenci środków przeciwbólowych i leków na prostatę. Zresztą politycy jedzą z tej samej miski.
Ach, zapomniałam: są jeszcze producenci broni. Ci są jednak bardziej wredni od pozostałych handlarzy. Obracają jeszcze większą kasą i bawią się nami niebezpiecznie. Z GMO da się żyć, z DDT nie. Ten swój paskudny towar muszą zapakować w ładniejszy papierek, który nazywa się ideologią. Od tego mają polityków, a politycy dziennikarzy. Więc musimy uważać, żeby nie dać się nabrać.
Najfajniejszą francuską gazetę, Liberation, założył filozof Jean-Paul Sartre, maoista. Urodził się w Szesnastej dzielnicy Paryża, umarł w Czternastce. Moi dziadkowie z jednej strony leżą gdzieś na Syberii, z drugiej – wyszli przez komin. Więc my tu musimy bardziej uważać.
Jeszcze słowo o korespondentach wojennych. Dawno, dawno temu, jakieś dwadzieścia parę lat wstecz, przyklejaliśmy sobie na plecach i na samochodach napis PRESS i to miało nas chronić jak czerwony krzyż sanitariusza. Ale przestało. Może na to zasłużyliśmy? Ci ludzie, którzy umierali przed naszymi kamerami zaczęli oglądać siebie samych na naszych zdjęciach i rozumieć, że przychodzimy z tamtego cudownego świata żeby nakręcić zadymę i szybko do niego wracamy, a oni zostają. Zresztą i oni teraz coraz częściej tu przypływają. Wielką wędrówkę ludów głodnych i złych zawdzięczamy wdużej mierze telewizji. Ale to mnie już najmniej martwi. Mamy się czym podzielić.
Przeczytaj, zalajkuj i zapomnij
Krzysztof M. Kaźmierczak
Może to brzmieć w obecnych czasach trochę naiwnie, ale dziennikarstwo to dla mnie przede wszystkim sposób na zmienianie świata. Tak postrzegałem je jako nastolatek, gdy w czasach PRL pisywałem w podziemnych pismach młodzieżowych marząc, że może kiedyś będę mógł publikować bez ukrywania się za pseudonimem. Tak myślałem decydując się na studia socjologiczne, w przekonaniu, że głębsze poznanie procesów społecznych będzie stanowić dobrą podbudowę do dziennikarstwa. Tak uważałem gdy w końcu, po zmianie ustroju w Polsce, jeszcze jako student rozpocząłem pracę jako dziennikarz. Tak uważam nadal, mimo iż w ciągu prawie trzydziestu lat w zawodzie, byłem – i jestem – świadkiem postępującej dewaluacji dziennikarstwa w naszym kraju.
Zmienianie świata traktuję bynajmniej nie górnolotnie. Dziennikarstwo to ujawnianie nieprawidłowości w funkcjonowaniu instytucji i postępowaniu osób działających w sferze publicznej. To wskazywanie niedomogów prawa, którego skutki przynoszą społeczne szkody lub do tego mogą prowadzić. Dziennikarstwo to ostatnia instancja dla spraw beznadziejnych, w których państwo i jego instytucje zawiodły, a jednostki są wobec nich bezsilne. To oddawanie głosu tym, w których sprawie nikt go nie zabrał. Mówiąc o dziennikarstwie zmieniającym świat mam na myśli zarówno współczesność jak i przeszłość – historię, która nierzadko stanowi drogę do wyjaśnienia spraw rozgrywających się obecnie, a także spraw, które mimo upływu lat dotąd nie doczekały weryfikacji i rzetelnego wyjaśnienia.
Mierzi mnie dziennikarstwo, którego jest niestety coraz więcej – podporządkowane własnym poglądom politycznym, angażujące się po którejś ze stron wojny polsko-polskiej, skupione na eksponowaniu prywatnych sympatii i antypatii światopoglądowych. Razi mnie również panoszące się obecnie dziennikarstwo typu „przeczytaj, zalajkuj i zapomnij”, które jest podporządkowane tworzeniem treści zorientowane wyłącznie na wzbudzanie zainteresowania, a pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.
Ktoś musi to robić
Mikołaj Podolski
Dla mnie dziennikarstwo to przede wszystkim walka o ludzi. Uważam, że poza zwykłym informowaniem każdy dziennikarz powinien przynajmniej od czasu do czasu toczyć tego typu bitwy. Zwłaszcza tam, gdzie jesteśmy ostatnią deską ratunku.
Są takie sprawy, w których ta walka jest prosta i krótka. Pierwszy czytelnik, któremu udało mi się pomóc, od sześciu miesięcy nie mógł się doprosić o wózek inwalidzki, za który już dawno zapłacił. Okazało się, że firma, która nie chce mu go wysłać, wykupiła reklamy w portalu, w którym wówczas pracowałem. Kiedy podjąłem decyzję, że i tak muszę zająć się tą sprawą (najwyżej mnie wyrzucą), dalej wszystko poszło już jak z płatka. Zadzwoniłem do właściciela tego przedsiębiorstwa i po 30 sekundach rozmowy obiecał mi, że wyśle wózek. Dwa dni później dotarł on do czytelnika.
Często jednak jest trudniej. Bywa, że mamy przeciwko sobie armie urzędników, policjantów, sędziów lub prokuratorów, którzy potrafią wymyślić wiele wymówek, by ukryć informację, niezbędną nam do publikacji ważnego tekstu. Im bardziej politycy zmieniają przepisy, tym bardziej takim armiom jest łatwiej. Zasłaniają się danymi osobowymi, tajemnicą śledztwa czy dobrem jakiegoś przedsiębiorstwa, żeby nie udzielić mediom informacji, a niekiedy nawet kłamać. Wymówki te przeważnie nie znajdują odzwierciedlenia w przepisach i są tworzone na poczekaniu.
Jaki może być cel w ukrywaniu informacji o kolorze samochodu gwałciciela, którego toruńska prokuratura nie potrafi znaleźć od wielu miesięcy? Albo w zatajaniu prawdy o wsparciu, jakie państwowa spółka Totalizator zapewniała klubowi powiązanemu osobowo z organizatorami tańców go-go? Albo w odmowie udostępnienia przez PKP Intercity danych o obłożeniu w pociągach na trasie Bydgoszcz–Warszawa?
W tych czasach dobry dziennikarz to człowiek, który umie długo walić głową w mur. Bardzo rzadko jednak udaje się go przebić. Większość z tych walk przegrywamy. Ale ktoś to musi robić. Nawet jeśli mamy wywalczyć tylko jeden skromny wózek inwalidzki.
Dziennikarz nie jest od wydawania wyroku
Hubert Kęska
Mam wrażenie, że dzisiaj za dziennikarstwo uchodzi wszystko, co zostało stworzone. Gdziekolwiek, w jakikolwiek sposób. W dobie mediów społecznościowych, clickbaitów – teksty potrafią powstawać na podstawie komentarzy z internetu.
Moim zdaniem podstawą dziennikarstwa jest przekazywanie wiedzy, więc żadnego z jej źródeł nie zamierzam wykluczać. Z drugiej strony jednak, opinia własna zawsze powinna być dopiero ostatnim etapem pracy dziennikarza. I chyba właśnie dlatego nie jest dla mnie dziennikarstwem ani to, co robi „Gazeta Polska”, ani „Gazeta Wyborcza”.
W dziennikarstwie początkowa teza nie powinna warunkować powstania czegokolwiek. Kluczowe jest wysłuchanie obu stron - o czym staram się pamiętać, być może dlatego, iż z wykształcenia jestem prawnikiem i wiem, co oznacza zasada kontradyktoryjności. Czym różni się przy tym dziennikarstwo od prawa? Dziennikarz nie jest od wydawania wyroku. Ma jedynie rozpocząć ogólną dyskusję.