Druga twarz boksu

Wychodzą na ring przy dźwiękach głośnej muzyki, w towarzystwie atrakcyjnych dziewczyn i ostro bijącychaw oczy świateł. Widzimy w nich szczęściarzy, którzy z dziecięcej pasji uczynili pracę, rościmy sobie prawo do krytykowania ich umiejętności. Obserwując bogactwo Floyda Mayweathera Juniora, słysząc o działalności charytatywnej Dariusza Michalczewskiego, czy problemach z kokainą Oscara De La Hoi, nie zdajemy sobie sprawy, jak tak naprawdę wygląda życie większości zawodowych pięściarzy. By nie napisać, dużej części współczesnych sportowców.

talarek3.jpgRobert Talarek nie ma czasu na odpoczynek. Mordercze treningi musi łączyć z ciężką pracą w kopalni. Fot. Wiktor Kęska

Zerkając na historię, tylko lekkoatletyka przyniosła Polsce więcej sukcesów niż boks. Zygmunt Chychła, Kazimierz Paździor, Józef Grudzień, Marian Kasprzyk, Jan Szczepański, Jerzy Rybicki i oczywiście Jerzy Kulej - wszyscy oni sięgali po olimpijskie złoto. Później była era Andrzeja Gołoty, w Niemczech boksował najsłynniejszy „Tygrys” świata, a gdy obaj zgaśli, do gry o najwyższe laury wkroczył Tomasz Adamek. Do tego dorzućmy budowane całkowicie w Polsce kariery Krzysztofów - Włodarczyka oraz Głowackiego, i tworzy nam się mocno skrzywiony obraz. Ludzie zapominają, że zanim Głowackiego zaproszono do Dzień Dobry TVN, „Rocky z Chrząstkowa” woził sprzęt RTV/AGD, piasek, paliwo na stacje benzynowe czy pieczywo do sklepów. I dopiero później znajdował czas na trening.

„Choć muszę traktować boks również jako zarabianie pieniędzy, to wiem, że żaden pięściarz nie uprawiałby tego sportu, gdyby go nie kochał” - powiedział kiedyś jeden z bardziej rozpoznawalnych polskich pięściarzy – Michał Syrowatka. I nie jest to oryginalne podejście. Z naszymi bokserami jest dziś bowiem jak ze studentami kierunków humanistycznych. Nigdy nie brakuje chętnych do nauki, a co dalej? Cóż, jeżeli być, to być najlepszym. Tylko, ile jesteśmy w stanie znieść, by dojść do wymarzonego poziomu?

Zawodnicy sportów walki pracują jako ochroniarze, strażacy, wojskowi, nauczyciele wuefu. Miewają jednak i bardziej wyszukane profesje. Jeden niczym bohater filmu pracuje w rzeźni, drugi ma zakład pogrzebowy, ktoś jest bankierem, malarzem, producentem muzycznym, a mieszkający w Szkocji Marek Laskowski pracuje na złomowisku.

Trzeba sobie jakoś radzić, skoro ofert walk brakuje, a jeżeli są, nie przynoszą zadowalających wpływów. Potencjalni sponsorzy nie mają zaś pojęcia, kim jesteś.

Oczywiście można skupić się wyłącznie na boksie i walczyć co dwa tygodnie, za granicą. Wymaga to natomiast określonej opinii i nielichej wytrzymałości psychicznej. Pięściarz znanej z nieustannej dostępności zawodników Silesia-boxing Bartłomiej Grafka najgorzej wspomina Anglię. - Po przyjeździemną i kumplem zajął się jeden z miejscowych i jestem przekonany, że znaczną część pieniędzy, jakie otrzymał na opiekę nad nami, schował do kieszeni. Rano zjedliśmy śniadanie. Jest szesnasta, a my od ósmej nie mieliśmy niczego w ustach. „Kiedy mamy jeść? Kiedy walka?” - dopytywaliśmy, a on nic. Po którejś kolejnej próbie, wziął nas do jakiejś przydrożnej budy na kawę i hamburgera. Zajadamy w najlepsze, aż przychodzi do nas jakiś gość i krzyczy:Czemu nie masz jeszcze bandaży?! Za pół godziny boksujesz”. Przełknąłem hamburgera i udałem się do szatni. Właściwie to nie była szatnia, tylko jakiś składzik na miotły. Bez szans na rozgrzewkę, brzuch ciężki. Masakra. Ale dobra, wychodzę i idę wprost do ringu. Puścili mi na wejście „Jingle Bells”, bo akurat był okres świąteczny... Widzowie drą się, wyzywają mnie. Zamęczony psychicznie, z ciężkim żołądkiem, już w drugiej rundzie zaliczyłem dechy.

Pięściarz z Katowic zdobył w 2017 roku tytuł zawodowego mistrza Polski. W starciu o pas pokonał Aleksandra Streckiego. Ukraińca, który zaledwie kilka miesięcy wcześniej - na gali z udziałem Krzysztofa Włodarczyka - boksował przy pustych trybunach. Z biegiem kolejnych walk okazało się, że mało rozpoznawalny zawodnik nie zmieści się po prostu w telewizyjnej rozpisce...

Wyjazd z piekła rodem ma za sobą lwia część utytułowanych pięściarzy. Były dwukrotny mistrz Europy Rafał Jackiewicz zaliczył taki odwiedzając Kanadę. Na miejscu występ pięściarza przesunięto o prawie pięć godzin, by po wszystkim zapomnieć odwieźć go na lotnisko i zapłacić mu z miesięcznym opóźnieniem.

Grzegorz Proksa zanim zmierzył się o tytuł z Giennadijem Gołowkinem boksował m.in. w Hiszpanii. - O dziesiątej miałem wychodzić do ringu, o północy byłem już po dwóch godzinach intensywnej tarczy z treneremiwtedy dowiedziałem się, że mój rywal jest jeszcze w garniturze. Walczyliśmy w arenie walk byków. Szatnię dali mi w ubojni. Krew na ścianie, 500 metrów do dojścia - wspomina.

Droga na szczyt bywa kręta, nawet jeżeli przebrnie się etap anonimowości.

-Przypomina pan sobie Kolumbijczyka, który złamał szczękę Arthurowi Abrahamowi? - zaczyna promotor boksu Andrzej Wasilewski. - Chłopak przyjechał do Niemiec z moim partnerem biznesowym Leonem Margulesem. Pierwszych dwóch-trzech dni pobytu w ogóle nie pamiętał. Był tak odurzony, że zastanawiano się, czy nie odwołać walki. Zachowywał się bardzo dziwnie, dlaczego chwilę przed galą amerykańscy promotorzy postanowili zmienić hotel. No i wtedy wszystko minęło.

-Trucie zawodników przyjezdnych to oczywiście nieudowodnione przypadki, ale było ich wiele. Stąd zawsze, jadąc w oryginalne miejsca, stosujemy znany z filmów trik. Codziennie zmieniamy knajpy, nie pijemy otwartych napojów, zamieniamy się talerzami. Trzeba bardzo uważać.

To tylko jeden z elementów bokserskiej układanki, osobną kwestią są kontrole antydopingowe. Unieważnienie wyniku walki w związku z wrobieniem kogoś w niedozwolone witaminy to patent kojarzony głównie z ringami w Niemczech i w Rosji. Coś takiego może sięzdarzyć niemniej wszędzie.

-Badania są różnie przeprowadzane - ujawnia Wasilewski. - Jak Krzysio Włodarczyk niespodziewanie znokautował w Sardynii Vicenzo Rossitto, okazało się, że nie ma komisji dopingowej. Ściągnięto ją dopiero o 2 w nocy. Oznacza to, że gdyby wygrał Włoch, badań nie byłoby wcale.

I tu znów wychodzi na wierzch szarość sportu. - Szczególnie w walkach nie o tytuły bardzo często zdarza się, że miejscowi zawodnicy są dość mocno skoksowani- nie ma wątpliwości promotor. Nie może zatem dziwić, że będąc na Wschodzie Wasilewski zawsze dokładnie sprawdza legitymacje tamtejszych kontrolerów. Na wyobraźnię działa choćby przypadek Grigorija Drozda. Według ukraińskich mediów były mistrz świata zakończył karierę, ponieważ nie mógł korzystać już ze środków dopingujących. Na niedozwolonych substancjach miał być m.in. podczas walk z zawodnikami Wasilewskiego. Jednemu z nich odebrał pas.

Zdaniem najpotężniejszego polskiego promotora za stosowanie nieczystych metod powinna grozić nawet kara więzienia. Współwłaściciel KnockOut Promotions ma na myśli nie tylko doping. - Nieprawidłowe tejpowanie rąk, utwardzanie bandaży, wycinanie wyściółki w rękawicach - to wszystko są formy omijania regulaminu, które służą temu, żeby z przeciwnikiem wygrać, czyniąc mu po drodze większą krzywdęA nie zapominajmy, że boks jest sportem bardzo niebezpiecznym.

Wasilewski to człowiek, który zbudował nad Wisłą boks zawodowy i zrewolucjonizował rynek płacąc zawodnikom miesięczne pensje. Odsiadujący aktualnie wyrok za kierowanie grupą przestępczą Dawid Kostecki, przykładowo, przez 10 lat, co miesiąc, inkasował 6 tys. złotych.

To jednak stanowczo nie jest norma. Wystarczy powołać się tu na przypadek Krzysztofa Zimnocha. Dziennikarze śmiali się, że znokautowali go: pielęgniarz, a wcześniej facet od czyszczenia zbiorników wodnych. Tyle że tak właśnie wygląda boks zza kulis. Większość pięściarzy boksując jedynie dorabia do podstawowej pensji.

-Kiedy pracowałem w Skandynawii, dla Norwegów czymś normalnym było, że ktoś pracuje rano jako policjant, lekarz, a po obiedzie realizuje się poprzez sport. Realizacja to dobre słowo, bo nie musi kojarzyć się z kwestiami zarobkowymi - podsumowuje wybitny trener Andrzej Gmitruk. - Spójrzmy na Wyspy Brytyjskie, które dziś podawane są za wzór rynku bokserskiego. Tam mistrz olimpijski Luke Campbell występował jako model. W Anglii w ogóle wielu pięściarzy, zanim osiągnie wielkie sukcesy, normalnie pracuje. Występują na lokalnych galach, zdobywają kibiców i dopiero zaczynają coś z tego mieć. Może i w Polsce pięściarze powinni myśleć o boksie najpierw jako o pasji?  

Przed Wami trzy historie, które ukażą drugą, znacznie prawdziwszą twarz sportu Muhammada Trzech ludzi, którzy godzą mordercze treningi z ciężką pracą fizyczną. Pokażę Wam wyrywek bokserskiej rzeczywistości, który wyłania mi się po odbyciu kilkudziesięciu rozmów z pięściarzami.

Talarek1.jpgRobert Talarek. Fot. Wiktor Kęska

Robert Talarek to 35-letni górnik. Dziwię się dziennikarzom, że przyjeżdżają do mnie taki kawał- zaczyna skromnie. Właśnie wywalczył we Francji tytuł interkontynentalnego mistrza IBO. Na spotkanie ze mną zabrał również dwa inne pasy: międzynarodowego mistrza Polski oraz IBF East/West Europe.

Wywiad przeprowadziliśmy w restauracji Sztolnia w Katowicach. Talarek nalegał na wybór tego lokalu. - Słowo „sztolnia” kojarzy się z kopalnią. Chciałbym mieć miejsce, gdzie zawsze przyjmowałbym gości. Pomyślałem: wezmę pasy, zdjęcie, rozłożę się tutaj, może sami wyjdą z inicjatywą współpracy?

Kiedy się spotkaliśmy, pracujący kilometr pod ziemią pięściarz w rankingu polskich zawodników bez podziału na kategorie wagowe wyprzedzałTomasza Adamka, Mariusza Wacha, Artura Szpilkę, a przy tym... nie miał na stałe żadnego sponsora. Choć kilka dni wcześniejjedna z firm zafundowała mu opaski kompresyjne, buty i skarpetki. - Może potrzebuję menadżera? - zastanawia się.

Co mówią koledzy z kopalny?

Jak możesz nie mieć sponsorów”, „przecież kopalnia ci powinna zapłacić, pomóc”. Takie typowe przemądrzałe gadki. Ja każdemu, kto tak mówi, proponuję: „załatwisz, 50% dla ciebie”.

Są zazdrośni?  

Zazdrość jest wszędzie, ale oni są raczej dumni. Mnie napędza to, że jestem motywacją dla innych. Ludzie są dla ludzi, tak zostaliśmy stworzeni.

Długo odpoczywasz po walkach?

Mogę iść z marszu na kopalnięjak najbardziej. W końcu, kto to później odpracuje?

Wiem, że tak zachowałeś się po boju w Katowicach. W niedzielę wieczorem znokautowałeś Ericlesa Torresa Marina, w poniedziałek zameldowałeś się w kopalni.

To nie była ciężka walka, rywal kilka razy leżał. Trudniej było we Francji, dlatego po wywalczeniu pasa IBO wziąłem sobie jeden dzień wolnego. Przed walką natomiast pięć dni. Do tego kilka przygotowując się do pojedynku z Norbertem Dąbrowskim na Polsat Boxing Night. W sumie 10 dni urlopu w 2017.

Jak pracuje się pod ziemią, to pewnie ciężko o urlop...

Kręcą nosem. Tylko: „węgiel, węgiel, węgiel”; „mało, mało, mało”. (śmiech) Nie ma też co przesadzać, bo my każde chorobowe potem do emerytury musimy odpracować z tych 25 lat.

Triumf nad solidnym Dąbrowskim to było dla ciebie być albo nie być na polskiej ziemi. Nie oszczędzałeś na przygotowaniach.

Chcąc opłacić dodatkowych trenerów - a współpracowałem choćby ze specjalistą z AWF-u - zapożyczyłem się w banku. Po zdobyciu pasa IBF w Niemczech przez pół roku nie miałem żadnej walki. Tyle miesięcy przerwy w zarobkach z boksu zrobiło swoje. Kasy zaczęło brakować, a forma nie jest za dwa złote.

100 złotych - dokładnie tyle kosztuje każdorazowo terapia aparatem INDIBA. To nowoczesna metoda regeneracji komórek, polegająca na przepuszczaniu przez ciało prądu o wysokiej częstotliwości. Pod koniec 2017 roku widowiskowo walczący Talarek został zaproszony na pojedynczą wizytę. Normalnie nie stać go na tak drogie eksperymenty. Szuka więc przewagi nad rywalami korzystając z bardziej tradycyjnych metod.

Kriokomorę np. zastępujesz morsowaniem.

Dzisiaj nawet byłem. Dobry sposób na rozpoczęcie dnia. Żeby uzyskać wymierne efekty, trzeba morsować systematycznie. Teraz żona wyjechała w delegację do Budapesztu, więc całkowicie angażuję się w boks. Do lodowatej wody mam zamiar wchodzić co tydzień.

Co jeszcze robisz?

Właśnie zaczynam treningi crossfitowe. To dobre dla wytrzymałości i siły ciosu.

Często wygrywasz siłą.

W boksie siła jest jednym z najważniejszych elementów. Zauważyłem po Floydzie Mayweatherze, że poza szybkością reakcji, fajnym czytaniem walki, ma niesamowitą siłę ciosu. Te jego ciosy mają naprawdę moc.

Podpatrujesz któregoś z pozostałych wielkich mistrzów?

Łomaczenko, Kliczko - wszyscy najlepsi atakują basen. I to twardo. Basen to podstawa. Ja wstrzymując oddech pod wodą myślę o pojemności płuc.

Przyjeżdżam z treningu na trening. Basen, sauna, jakieś cardio. Sporo czytam i wiem, że kumulacja poszczególnych elementów doprowadza do sukcesu. Długotrwały proces, to nie stanie się jutro.

Pięściarz ze Śląska naprawdę zwraca uwagę na detale. Zaraz po wywiadzie odwiedził eko bazar.

Praca w ciężkich warunkach nie degraduje twojej kondycji?

Pracuję w masce, która chroni nas przed pylicą. Według mnie praca w masce dobrze wpływa na wydolność. Rozrzedzone powietrze, inne ciśnienie, jeszcze mniej tlenu. Mięśnie płuc, tchawicy zmuszane są do wytężonej pracy. Ćwiczysz je.

Co mówią na ten temat lekarze?

Zdania są podzielone. Wielu speców od przygotowania fizycznego doradza stosowanie przez sportowców maski imitującej warunki wysokogórskie. Dla innych działanie tych masek to bujda.

Jak wygląda twoja praca?

Jestem elektromonterem. Zajmuję się naprawą i konserwacją masywnych urządzeń służących do wydobycia węgla. Na bieżąco je transportuję, często muszę robić to ręcznie.

Bywa niebezpiecznie?

Mieliśmy kilka pożarów - pod ziemią i na powierzchni. Kiedyś spadła mi na stopę metalowa rolka. W realiach kopalni to jednak nic poważniejszego. Raz miałem natomiast masę szczęścia, bo poleciał valent, który podtrzymuje strop i czasami waży nawet 120 kilo. Chwila nieuwagi i mogło mnie połamać zdrowo. Spadł pół metra obok.

Analizując poza ringowe zajęcia polskich pięściarzy, jednym z najbardziej niebezpiecznych para się Krzysztof Kosela. On o urlop nikogo prosić nie musi, sam jest dla siebie pracodawcą. Pod Radomiem prowadzi wielopokoleniowe gospodarstwo rolne, gdzie mierzy się ze znacznie cięższymi i agresywnymi przeciwnikami niż rywale w boksie. Hoduje byki. W pojedynku z takim przeciwnikami trzeba liczyć się co najmniej ze złamaniem kończyny.

Mimo nieskazitelnego bilansu walk, Kosela nie ma zamiaru wyprowadzać się ze wsi. W końcu, z zarobków z boksu nie byłby go pewnie stać nawet na kupno maszyn rolniczych.

Talarek pracuje w górnictwie od 5 lat. Wcześniej był monterem konstrukcji stalowych, wykańczał wnętrza, zbierał owoce w Niemczech, pracował w magazynie, na rusztowaniach i  taśmie produkcyjnej w fabryce ciastek.

Jak wygląda twój dzień?

Pracę zaczynam o 6. Długo robiłem na wieczornej zmianie, ale zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie mam kontaktu zesłońcem.A przecież witamina D wpływa na wytrzymałość kości. Moje były osłabione, co odznaczyło się kontuzją podczas walki z Kelemenem. Powinienem ją wygrać, niestety, w trzeciej rundzie poszła mi kość śródręcza.

O której codziennie wracasz do domu?

O 23, najwcześniej. W nocy tak naprawdę. Po pracy i treningach.

Jak wygląda twój trening?

Opiera się na morderczych powtórzeniach. Na przykład żongluję sześciokilowymi piłkami lekarskimi, do momentu aż ręce będą mnie tak boleć, że piłki spadną. Jestem w stanie pożonglować 200 razy. To dobry trening koncentracji w czasie maksymalnego zmęczenia.

Mózg nas oszukuje - sygnalizuje skrajne zmęczenie, gdy nawet nie dobiliśmy do 90% możliwości.

To prawda. Wiem, że możemy dać z siebie więcej i szukam do współpracy ludzi, którzy nie będą mnie oszczędzać. Gdy biegam, to przyspieszam na ostatnich metrach wyobrażając sobie końcówkę walki. Podczas skakanki wizualizuję sobie, że przegrywam z kretesem, mam podbite oczy, rozcięte łuki brwiowe i szczególnie teraz nie mogę się pomylić. I - pomimo strasznego bólu - skuchy nie ma. U chłopaków, których uczę boksu także, byłem z nich dumny. Otworzyłem szkółkę.

Jesteś jedynym znanym mi pięściarzem, który nie odbywa sparingów. Po takim maratonie nie masz po prostu na nie siły?

Na to, że nie sparuję wpływ ma wiele czynników. Oczywiście, nie mam za bardzo siły po pracy, po ciężkich treningach, ale dwa - oszczędzam głowę, żeby nie nabawić się urazu mózgu. Czytałem o urazach, które powoduje boks. Gdy toczysz sparingi, twarz jest mniej podatna na opuchliznę, ale tracisz przez nie często odporność na ciosy. Szukam metod, które zastąpią mi sparing i skutecznie je znajduję.

Nie brakuje pięściarzy, którzy jeżdżąc na sparingi swoje zarabiają. Weźmy Mariusza Wacha, który nie jest wybitnie utytułowanym pięściarzem, ale z racji gabarytów sparował w swojej karierze z całą plejadą gwiazd. Mistrzami olimpijskimi i mistrzami świata.

No widzisz, to mi tu pieniądz odpada, bo cały czas oszczędzam się w tym temacie. Zarabiam praktycznie tylko na większych walkach.

Talarek zrezygnował ze sparingów po przeczytaniu kilku artykułów. Między innymi mojej rozmowy z dr neurologii Aleksandrą Karbowniczek. Pani doktor stwierdziła jednoznacznie, że mózg pięściarza szybciej się degeneruje. Nic dziwnego, skoro po otrzymaniu czystego uderzenia dosłownie obija się o ściany czaszki.  

Osobną kwestią jest problem tzw. journeymanów - pięściarzy na telefon, którzy boksują czysto zarobkowo i są gotowi przyjąć każde wyzwanie. O ile nie skończą pojedynku z młodym, utalentowanym pięściarzem z zagranicy na noszach, po przyjacielsku wpisuje się im w rekord TKO zamiast KO. Po nokaucie pauzuje się minimum sześć tygodni. Jego techniczny odpowiednik to niekiedy zaledwie 14 dni odpoczynku i brak obowiązku przeprowadzenia ponownych badań. W ten sposób journeyman może być obity w rok nawet dwadzieścia razy i nikt nie sprawdza dokładnie stanu jego zdrowia.

Talarek długo kimś takim był. Jeden z najlepszych polskich pięściarzy kategorii średniej wygrał 12 z ostatnich 14 pojedynków, większość przed czasem. Przed tą imponującą serią legitymował się jednak przeciętnym bilansem 10-11-2.

Twoje zarobki w boksie rosną proporcjonalnie do wzrostu poziomu sportowego?

Niespecjalnie. Zarabiam może dwa razy tyle, szału nie ma. Kopalnia to mój jedyny stały dochód. Ta praca zapewnia mi stateczność.

Więcej zarobisz na dużej gali w Polsce czy za granicą?

To samo.

30 tys. złotych?

Bliżej dychy. Także to nie są kokosy.

Prawda. Talarek mógłby zgarnąć więcej w punktach bukmacherskich. W przygniatającej większości walk nie jest bowiem faworytem.

Myślałem o stawianiu na siebie. Dajmy na to, pojedynek z Kingiem Davidsonem. Bilans rywala 18-1, współczynnik 9:1, a ja wiedziałem, że wygram. Nie obstawiłem, bo hazard nie leży w mojej naturze. Ja muszę czysto zarobić, natrudzić się, żeby mieć z tego satysfakcję.

Poza Davidsonem, ambitny górnik ma na rozkładzie choćby Goekalpa Oezeklera (21-1-1), Josemira Poulino (8-1), Guzmana Castillo (12-5) oraz Franka Haroche (41-16-5). W dodatku, jak wspominaliśmy, na Węgrzech Talarek przegrał nie z Balazsem Kelemenem (22-1), lecz z kontuzją, a w walkach z Johnem Ryderem (22-2), Sakarim Lahderinne (dzisiaj 8-0) i Mischą Niggem (9-1) w sukurs gospodarzom przyszli sędziowie.

Największy wałek?

Chyba Szwajcaria. Ostatnia runda, przynajmniej 30 sekund do końca. Mam gościa na widelcu, chwieje się, wystarczy go dobić. I nagle gong! Promotorka podleciała do stolika sędziowskiego i normalnie uderzyła w dzwonek...

Kolegę z grupy bokserskiej Talarka Bartłomieja Grafkę wezwano kiedyś ponownie na odczytanie werdyktu. Organizatorzy twierdzili, że nastąpił błąd, ponieważ... to nie on miał wygrać. Grafka na ring nie wrócił, co poskutkowało brakiem oficjalnej publikacji rezultatu pojedynku.

Rekord Bartka to sześć dni przerwy między walkami. Taką drogę jak on przebywało wielu utytułowanych zawodników. Np. dwukrotny mistrz Europy Rafał Jackiewicz.

Talarek z roku na rok bije się coraz rzadziej. W 2014 pięściarz zaliczył 11 starć, w 2016 - 7, a w ostatnich latach występował tylko po trzy razy.

Jurneymanem być nie chcesz? Boksując dziesięć razy w roku dasz radę utrzymać się jedynie ze sportu.

To nie jest mi potrzebne do szczęścia. Może jeszcze w 2015 człowiek brał bardzo często te oferty, teraz mam cel i taką drogą nie mógłbym tego celu osiągnąć.

Krzysztof Włodarczyk, gdy po raz pierwszy założył rękawice, już chciał być mistrzem świata.

Ja tak nie miałem. Zacząłem w wieku 15 lat, bez żadnego celu. Ja to po prostu lubiłem. A potem boksowałem, bo przecież to robiłem od dziecka, no i była możliwość dorobienia paru groszy. Tak człowiek do tego podchodził. Statystycznie długoterminowy cel ma zaledwie 3, 5% ludzi.

Z czasem wspiąłeś się bardzo wysoko w rankingach. Jeszcze kilka niespodziewanych zwycięstw, a nabędziesz prawa pretendenta do mistrzostwa świata!

To czysto sportowo wypracowana rzecz, typowo rzemieślniczo. Wygrywam i ciułam te punkty w rankingu, które nie raz nie wiadomo dlaczego mi zabierają.

Sekret gwałtownych zmian w bokserskich rankingach na łamach portalu Interia wyjaśnił wschodzący promotor Mateusz Borek. - Miałem okazję być na zjeździe federacji WBC w Chengdu w Chinach, przy okazji walki Andrzeja Gołoty z Rayem Austinem. Tam zobaczyłem, jak to wszystko się odbywa. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że można przesunąć zawodników o 20-30 miejsc w rankingach, bez stoczenia choćby jednej walki. Wystarczy mieć znajomych dwóch-trzech wpływowych matchmakerów.

- Odbywało się to w taki sposób, że osoba z komisji WBC wyczytywała miejsca poszczególnych zawodników, po czym kierowała zapytanie do sali, czy ktoś się z tym nie zgadza. Wówczas wstaje matchmaker, który ma znane nazwisko i współpracuje z danym promotorem, tłumacząc, że jego zdaniem określony zawodnik powinien być zdecydowanie wyżej w zestawieniu, ponieważ ostatnio zdobył np. pas Baltic lub młodzieżowe mistrzostwo świata. „To na którym miejscu widziałby pan zawodnika, który w tej chwili zajmuje 35. lokatę?” - pyta facet z komisji matchmakera. „Na piątym” - odpowiada ten drugi. Zaczyna się kilkuminutowa narada, po czym pada propozycja, że może awansować na 13. pozycję. „Zgadzam się” - akceptuje matchmaker.

W pewnym momencie byłeś tak zdesperowany, że proponowałeś wyżej sklasyfikowanym rywalom pieniądze, żeby odważyli się wyjść z tobą do ringu. Po 5 tys. złotych z Barbórki.

Teraz już nie proponuję, przegoniłem ich. Często jest tak, że na czym zyskuje biznes, na tym cierpi sport. W boksie samym biznesem idzie zdobywać sukcesy.

Kiedy nastąpił przełom w postrzeganiu boksu przez Roberta Talarka?

Po walce z Liamem Smithem. Chłopak od kilku lat jest mistrzem świata, walczył z Saulem Alvarezem. W 2015 spotkaliśmy się w ringu, gaża życia. Pierwszy łuk brwiowy w karierze i lekarz przerywa walkę. Czy słusznie? Było na pograniczu, ale w Anglii ostrożnie podchodzą do tematu. Mimo to, ten występ bardzo mnie podbudował.  

Nadal nie stoi za tobą wielka firma...

Podczas kariery przychodziły mi do głowy różne myśli. Zawsze jest to "ale". Na pewno, żeby stawiać na boks, trzeba mieć plan na życie. To sport kontuzjogenny, a ja nie mam zaplecza. Trenuję w Silesii, gdzie nikt mi niczego nie narzuca, gdzie nie ma presji, że muszę z kimś boksować. Podoba mi się to, bo jestem zawodnikiem, który chce sam rządzić swoją karierą. Bo w końcu sam się stworzyłem.

Dziś Talarek walczy u promotora, który organizuje swoje gale m.in... w kopalni.

DSC-4442.JPGPaweł Rumiński jest wielkim kibicem Legii. Fot. Wiktor Kęska

Jeszcze w listopadzie 2016 o Pawle Rumińskim pisano, że jest lepszy niż Tyson. Jak to możliwe? To bardzo proste. Na wykończenie dwóch pierwszych rywali potrzebował zaledwie piętnastu sekund. W obu starciach zawodnik z Warszawy wyprowadził dokładnie... dwa celne uderzenia. Ekspresowo rozprawiając się z Vladimirem Fecko Rumiński poprawił polski rekord Krzysztofa Włodarczyka. Wszystko trwało 6 sekund.

Jak dzień?

Dziękuję, dobrze. Wstałem o 7, napiłem się yerby i poszedłem pomóc bratu rozstawić stragan. Potem wróciłem do domu, zjadłem śniadanko i fru na trening. Spotkaliśmy się, a za godzinę prowadzę zajęcia. W międzyczasie jeszcze gotowanie. Doba jest dla mnie za krótka.

Stragan macie przy ulicy Francuskiej.

Zgadza się, blisko Stadionu Narodowego. W czasie Euro pijani kibice dali nam się we znaki. Przychodzili, wygłupiali się, rozrabiali. Na szczęście jakichś mega zadym nie było.

Spotykamy się pod koniec listopada. Długo jeszcze będziecie na chodzie?

Czekamy tylko na pierwszy śnieg i się zwijamy. To znaczy pierwszy już był, w poniedziałek rano, ale szybko stopniał. Jak poleży parę dni, jak złapie mocniejszy przymrozek, to kończymy. Nie będzie sensu handlować.

Wcześniej mieliście sklep.

Rodzice mieli. Wiele, wiele lat wcześniej. Obrót był naprawdę fajny. Niestety z czasem sklep podupadł. Wiesz, moda na hipermarkety, promocje, przestronne wnętrza. Rodzice nie wyobrażali sobie stania na kasie czy przejścia do korporacji. Zmienili więc sklep na stragan.

Na straganie obrót jest?

Jest, nie możemy narzekać.

Co sprzedajecie?

Owoce i warzywa.

Od jak dawna pomagasz rodzicom?

Od 15-16 roku życia, to na pewno. Może nieregularnie, ale już wtedy przychodziłem, pomagałem. Jak najbardziej.

Jak taka praca wygląda?

W nocy jeździ się na Bronisze. Najlepiej gdzieś o trzeciej, wtedy jest najwięcej handlarzy i można dostać najlepszy towar, nieprzebrany. Jakoś od godziny dwunastej wszyscy zaczynają się zjeżdżać.

Czyli co, jedziesz po towar, rozkładasz stragan, zostawiasz przy nim mamę, a później ją zmieniasz?

Na pewno z raz, z dwa razy coś takiego się zdarzyło, jednak generalnie to by było już za dużo. Staram się też znaleźć czas na trening. Człowiek musi jakoś rozwijać swoją pasję.

Ale stać, stałem, wielokrotnie. Czasem przez pracę nie pojechało się na zawody. Myślę jeszcze o czasach amatorskich. Życie.

Spędzając ciurkiem kilka godzin na dworze pewnie łatwo się przeziębić?

Bardzo łatwo coś złapać, niestety. Szczególnie jak jest taka słaba pogoda jak dzisiaj. Pada deszczyk, godzina 19, trzeba będzie zamykać. Czy słońce, czy śnieg, czy deszcz, sprzedajemy.

Pamiętam, że niejednokrotnie o 5 rano Paweł był już na nogach. Przywoził towar, rozkładał stragan i po godzinie pisał mi SMS-a, że jest gotowy na trening - powiedział mi twój przyjaciel.

Zarabiam prowadząc treningi, mocno się przy tym rozwijam. Bardzo interesuję się metodologią. Dużo korzystam z Youtube, oglądam mnóstwo filmów szkoleniowych.

Zarabiasz prowadząc treningi. Na czymś jeszcze?

Na sparingach. Jestem właśnie po sparingach z Kamilem Szeremetą, którzy przygotowuje się do walki o mistrzostwo Europy. Sparując dokładam cegiełkę do tego, żebym sam mógł się przygotować. Dzięki nim mogę sobie pozwolić na odżywki i wreszcie złapać finansowy oddech.

Kamil Szeremeta to zawodnik wysokiej klasy.

Dlatego sparingi z nim są ciężkie. Duże kaski, rękawice i trzeba robić robotę. Jeżeli zarabiam na sparingach, to mam do czynienia z lepszymi zawodnikami. Walczysz z kimś takim 4,5,6 rund - bezcenna nauka. To trener decyduje, na czym się skupiamy. Jeżeli robimy mocną dochodzeniówkę, no to wiadomo, boksujemy praktycznie na sto procent. Czasami trzeba powalczyć o przetrwanie, co później pozwala mi szybko zaadaptować się do sytuacji kryzysowej w ringu.

Sparowałeś także choćby z typowanym na mistrza świata Maciejem Sulęckim.

Bardzo wymagający rywal. Z Maćkiem znamy się od dzieciaka, to mój dobry przyjaciel. Znakomite warunki fizyczne, do tego silny i z czuciem. Praktycznie zawodnik kompletny.

Ile można zarobić na sparingach z polską czołówką?

W moim przypadku lepiej niż za galę. Zawodnicy boksujący na moim obecnym poziomie nie zgarniają z walk więcej niż 4-5 tys. złotych. Dodatkowo dużo więcej wyciągnę sportowo ze sparingu z zawodnikiem obytym w ringu niż z walki z jakimś przeciętnym pięściarzem.

Dzisiaj Rumiński legitymuje się bilansem 4-2. I nikt z Tysonem porównywać go nie zamierza.

Po dwóch spektakularnych wygranych, dwukrotnie musiałeś uznać wyższość rywali. Ciężko było ci przyjąć do wiadomości ten zjazd?

Życie... Takie małe wiaderko zimnej wody na głowę na pewno spadło. Ale odrobiłem lekcję.

Na plus na pewno można zapisać ci ostatnią wygraną, jak i fakt, że udało  się zejść do kategorii średniej. Czyli dywizji, w której boksuje twój idol - Giennadij Gołowkin.

Wszystko odbyło się bezboleśnie. W tych dwóch przegranych walkach biłem się z większymi zawodnikami, nie z mojej wagi. A jeszcze przygotowując się do Gromadzkiego popełniłem mały błąd w przygotowaniach, kompletnie odłączyło mnie kondycyjnie. Tragedia. Rzadkosz? Gościu na co dzień waży 90 kilogramów!

Do walki z tobą zrzucał 23.

A ja na wagę pojechałem po śniadaniu. Stanąłem, wszystko dobrze. Rzadkosz musiał się męczyć. W dniu walki on ważył 85, ja pewnie z 79, nie więcej. A i tak było mu ciężko. W pierwszej rundzie zatańczył na nóżkach.

Nic dziwnego. Po takiej redukcji niektórzy nawet umierają.

W sportach walki lawinowe gubienie zbędnych kilogramów to normalka. Prawie nikt nie waży na co dzień tyle, ile wnosi na wagę. Pięściarze znacznie trudniejszą walkę niż ta w ringu toczą często właśnie przed zawodami. Czy da się stracić 10% masy ciała w 24 godziny? Oczywiście! Metod nie brakuje. Kąpiel w gorącej wodzie, treningi w kołdrze, picie - bardzo niezdrowej dla organizmu, wypłukującej z niego wszystkie minerały - wody destylowanej, obklejanie taśmą okien, by nie przedostawało się powietrze,...

Czy po tych wszystkich zabiegach do ringu wejdzie ten sam człowiek, z którym podpisywano kontrakt? Bo na wadze raczej pewne jest, że ujrzymy - mające problem ze zdjęciem skarpetek - "zwłoki".

Ty - w przeciwieństwie do wielu kolegów i koleżanek - nie zrzucasz na raz nie wiadomo jakiej liczby kilogramów. Ufasz cateringom?

Nie, sam sobie gotuję. Jednym z błędów, które popełniłem przed walką z Gromadzkim było właśnie korzystanie z cateringów. To zupełnie nie dla mnie.

Czytałem, że firmy cateringowe potrafią oszukiwać na kaloryczności dań.

Nigdy nie wiadomo, co jest w pudełku. Na czym to było zrobione, jak usmażone. A jak sam pójdziesz do sklepu, sam przygotujesz, to wiesz co jesz. I to tez inaczej działa na głowę. Diabeł tkwi w szczegółach.

Chyba można powiedzieć, że jesteś świadomym sportowcem?

Dużo rzeczy tak naprawdę robię. Korzystam np. z czegoś takiego jak floating. To jest komora deprywacyjna, w której woda jest osolona mniej więcej w 70%. Sesja trwa godzinę, półtorej. Nie dociera do ciebie 90% bodźców zewnętrznych. Absolutna cisza. Unosisz się na wodzie, zamykasz oczy i odpływasz. Jeśli jesteś mocno przemęczony, uśniesz. Zależy od człowieka.

Widzisz efekty?

Tak, bardzo. Będąc w trakcie przygotowania do ostatniej walki, obserwowałem, jak zmniejsza mi się poziom zakwaszenia. Poprawiła się koncentracja, bo podczas takich sesji pracują obie półkule mózgu.

Rumiński, podobnie jak Talarek, zamiast liczyć na łut szczęścia w ringu, próbuje znaleźć przewagę w dodatkowych zabiegach. Jeszcze w czasach amatorskich zoperował krzywą przegrodę nosową. Teraz śmiało korzysta z rzeczonego floatingu i z kriokomory.

Zaopatrzyłem się też w sprzęt do ćwiczeń stabilizacyjnych. Dwa razy w tygodniu przez godzinę, półtorej, robię samą stabilizację. I poprawił mi się przede wszystkim balans, mam lepsze wyczucie własnego ciała. To niezbędne dla pięściarza. Bardzo ważne przy unikach, gdzie wychylisz się o centymetr za dużo i już tracisz pozycję, nie będąc w stanie zadać odpowiednio mocnego ciosu.  

Ktoś ci za to wszystko płaci?

Aktualnie nie mam żadnego sponsora strategicznego, który mógłby mi cokolwiek opłacać. Treningi też opłacam sobie sam, niestety. Takie są realia w Polsce.

Pytanie, co jeżeli zawodnik pokroju Rumińskiego złapie kontuzję? Odpowiedź  promotorów może wtedy brzmieć: "No cóż, miał pecha". I często tak brzmi. W ten sposób potraktowano m.in. jedną z największych nadziei polskiego boksu - Adama Balskiego. Utalentowany pięściarz kategorii junior ciężkiej zaraz po pojedynku z Demetriusem Banksem pojechał na drutowanie szczęki. Pobyt w szpitalu musiał opłacić z własnej kieszeni. Ba, według jednej z wersji samodzielnie do szpitala dojechał. - Nie mogę gryźć, więc jem przez słomkę lub łyżeczkę i z tego powodu schudłem już ponad 6 kg - tłumaczył dziennikarzom miesiąc po zdarzeniu. - Jeśli będzie trzeba wrócić do pracy, to nie będę miał z tym problemu - zadeklarował kaliszanin, który jeszcze niedawno przewoził armaturę łazienkową.

Kamil Łaszczyk przez wielu lat pracować dodatkowo nie musiał. To zrozumiałe, skoro w pewnym momencie kariery był najwyżej sklasyfikowanym polskim bokserem. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy wypadł z treningów na siedem miesięcy z powodu kontuzji ścięgna Achillesa. Promotorzy opłacili mu wprawdzie operację, ale kosztowną rehabilitację pokrywał już z własnych środków. Oszczędności szybko się skończyły i Łaszczyk poinformował o konieczności wyjazdu za chlebem za granicę. Wcześniej dramatycznie apelował do pracodawców: „Oglądam jak boksują inni, a sam jestem w dupie. Gdzie mam się sprawdzić, na ulicy?”.

Trudna sytuacja w boksie sprawiła, że Kamil zastanawiał się nad przejściem do MMA. Jak wielu polskich pięściarzy zresztą. Choćby Krzysztof Zimnoch, który swoją decyzję argumentował tym, że tak naprawdę całe życie bił się na ziemi... ze swoimi braćmi i starszym o kilka lat wujkiem.

Podczas gal dostrzegam na twoim ciele i spodenkach loga różnych firm.

Z tym sobie akurat radzę. Przed każdą walką staram się załatwić jak najwięcej sponsorów i zarobić na reklamie. Jak najbardziej. Jednak nie oszukujmy się, to jest tak naprawdę kropla w morzu potrzeb.

Robert Talarek dotychczas dostał od sponsorów jedynie skarpetki i buty.

(Paweł kręci z rezygnacją głową) Śmieszne, co nie? Ale prawdziwe. Robert jest po kilku zwycięstwach z rzędu i na pewno musi pomyśleć nad jakimś menadżerem. Ale to z kolei związane jest z kolejnymi kosztami.

To prawda, że za ostatnie walki nie dostałeś od organizatorów ani grosza?

Tak było. Za trzy walki w 2017. Nie dostałem nic. Jeżeli nie byłoby sponsorów, którzy chcieli mnie jakoś wesprzeć...

Sponsorom wypada załatwić jakieś bilety. To też są koszty.

Życie, okrutne życie. Życie sportowca w Polsce nie jest kolorowe.

Wiesz, byłem na gali w Częstochowie. Michał Leśniak dostał cios pod ochraniacz i pękło mu jądro. Koszmar. Czy będzie miał dzieci? Tego nie wiemy. My ryzykujemy w ringu życie. I tak się czasami zastanawiam, czy ta gra jest warta świeczki.

Nadal chcesz zdobyć pas dla ukochanej Legii?

To się nie zmienia, w żadnym wypadku. Cel jest jeden. Chciałbym, żeby mi się wygodniej żyło, żeby to miało ręce i nogi. Niestety niektórych rzeczy nie mogę przyspieszyć. Step by step. Muszę uzbroić się w cierpliwość.

DSC-4620.JPGSiergiej Werwejko z ukochaną córką Lilią. Fot. Wiktor Kęska

Siergiej Werwejko w weekendy kładzie się spać dopiero, gdy Robert Talarek zaczyna swoją górniczą zmianę. Jest ochroniarzem jednej z dyskotek na Chmielnej. Wcześniej ochraniał modny klub go-go przy warszawskim rondzie de Gaulle'a i dorabiał przy powstawaniu II linii metra.

- Tu przeciągaliśmy kable, podłączaliśmy światła na peronach - pokazuje.

Werwejko był pomocnikiem elektryka. Pracował w sąsiedztwie straganu rodziny Rumińskich. - Jechałem tym metrem kilka razy i zawsze zwracam uwagę: „o, to robiłem, tamto”, „tu się ucięło kabel, tu robiło dziury”.

Ciężka praca w porównaniu do innych, którymi się parałeś?

Praca jak praca. W Polsce zacząłem od Płońska i miejscowej cegielni. Staliśmy przy wielkim piecu i w temperaturze 40 stopni przez 10 godzin układaliśmy cegły. Wszyscy byli mokrzy. Idziesz zjeść, poleżysz i znowu. Gotujesz, przekładasz, nosisz. Po dwóch miesiącach takiej roboty, przez dłuższy czas nie mogłem zacisnąć dłoni, rozdzielić rąk. Bałem się, że poważnie naruszyłem nerwy.

Opuchnięte dłonie miałeś jeszcze w 2013 roku, podczas wygranego turnieju im. Feliksa Stamma.

Pamiętam, że trener zabierał mnie na wagę wprost z budowy, po czym znów brałem się do pracy. To było dwa przystanki od Wiatracznej, w stronę centrum. Budowaliśmy kamienicę. Ciężkie bloki wciągało się na górę.

W przeszłości dzieliłeś zgrupowania reprezentacji z Wasylem Łomaczenką i Ołeksandrem Usykiem.

Na Ukrainie nie poszła mi jedna walka, druga i przestałem trenować. Inaczej było np. w przypadku Aleksandra Streckiego, który również boksuje w Polsce. On u nas dobrze sobie radził.

Przyjechałeś z myślą, że Polska to eldorado dla pięściarzy?

Nie, przyjechałem do Polski normalnie pracować. Tak jak z Płońska do Warszawy, typowo na budowę. Mieszkałem na Woli, później na Grochowie z dwoma kolegami.

Po roku jednak zaczęło mi brakować sportu. Chciałem trochę powyciskać, pouderzać w worek. Szybko okazało się, że bliskim znajomym właściciela firmy, w której pracowałem jest Dariusz Mróz, prowadzący treningi na Legii. Po tarczowaniu zaproponował mi wyjazd na zawody w Kielcach. Tak naprawdę bez treningu doszedłem tam do finału. Po równej walce przegrałem z Marcinem Brzeskim, który następnie zgłosił się na turniej Stamma. Pałałem żądzą rewanżu.

Podczas prestiżowych zawodów rosłemu Ukraińcowi zagrano Mazurka Dąbrowskiego, reprezentował Polski Związek Bokserski. O polskie obywatelstwo zawodnik stara się od 5 lat. Bezskutecznie. Dlatego nie życzy sobie, aby nazywano go polskim pięściarzem.

To mi nie pomaga, wciąż mam problem z papierami. Moja sprawa jest w toku, znowu. Tym razem od stycznia. Jak do Niemiec przyjedzie zdolny sportowiec, to po jakimś czasie chętnie dają mu obywatelstwo. Michalczewski, Grigorian,... Ja cały czas muszę się borykać z wizami. Połowę z tego, co przez pół roku odłożę, idzie na dokumenty.  

Na co starasz się odłożyć?

Pracuję dla pieniędzy, żeby nigdy nie brakowało ich mojej rodzinie. Staram się wysyłać jak najwięcej żonie i córce. Ja potrzebuję niewiele. Na jedzenie, czynsz.

Jak ma na imię twoja córka?

Lilia, ma 3 lata i 9 miesięcy. Bardzo dokładnie liczę. Od urodzin nie widziałem jej łącznie przez 2,5 roku. Z żoną 7 lat razem, a ostatnie 5 to 20 dni w roku, może miesiąc. Wiem, że nie cofnę czasu, pewne rzeczy już nie wrócą...

Bliscy Werwejki mieszkają w Ługańsku. To miasto opanowane przez prorosyjskich separatystów, przebiega przez nie front wojny państw Wschodu.

W 2014 ojciec z matką siedzieli w piwnicy przez tydzień. Byli w bezpośrednim zagrożeniu, wszędzie padały strzały. Spójrz na zdjęcie, tu pocisk spadł dwadzieścia metrów od domu żony. Mieliśmy klub sportowy, złoty kościół. Trudno poznać, bo dziś to ruiny, wszystko zniszczone.

Masz więcej takich zdjęć?

Miałem, ale jak przejeżdżasz przez granicę, sprawdzają co masz w telefonie. Rosja twierdzi, że nie ma wojny, że nie ma jej wojsk w Donbasie. A skąd w moim mieście te porozbijane czołgi?

Z boksu Werwejko praktycznie nie ma czego oszczędzić. Odkąd brutalnie znokautował szykującego się w 2013 r. do walki o mistrzostwo świata Andrzeja Wawrzyka, nie wszędzie jest mile widzianym sparingpartnerem. Nawet, jeżeli ktoś korzysta z usług mocno bijącego pięściarza, najczęściej na starcie życzy sobie, by Siergiej pomagał mu za darmo, na co pięściarz nie chce się godzić. Taką wolę wyraził choćby pewien bardzo znany zawodnik MMA. Inaczej było z Pawłem Nastulą, który sam załatwiał Werwejce sparingpartnerów i pomagał mu w przygotowaniach, udostępniając 29-latkowi choćby darmowy karnet do swojego klubu.

Żona cały czas mi mówi: „jak nie ma pieniędzy, to rzucaj ten boks, idź do pracy”. Pamiętam jak były u mnie z córką, w lecie. Spacerujemy, sięgam do kieszeni, a tam ostatnie 20 złotych. Zadzwoniłem do promotora, żeby zapłacił mi wreszcie za walkę, którą stoczyłem w grudniu. On, że zapłaci ktoś inny. Skończyło się tak, że minął rok, a ja nadal nie mam swoich pieniędzy. Połowy stawki za walkę. Jeden promotor mówi, żeby dzwonił do drugiego i tak się z tym bujam.

W polskim boksie nie zawsze płaci się na czas. Niekiedy opóźnienia w wypłatach są przerażające. Wystarczy podać tutaj przykład Michała Syrowatki - jednego z najwyżej sklasyfikowanych polskich pięściarzy. Syrowatka podpisał kontrakt promotorski, zgodnie z którym miał co miesiąc otrzymywać określoną kwotę stypendium, po czym... przez dziesięć miesięcy ani razu nie otrzymał należnego wynagrodzenia. Według zainteresowanych, chodziło nie tyle o brak środków na opłacenie Syrowatki, co problem z przepływem pieniędzy na linii promotor-trener-zawodnik.

Trudno ci się to wspomina...

Dostałem bardzo dobrą propozycję. Walki w Niemczech. Za 10 tys. euro. No ale nie mogłem pojechać, ponieważ wciąż jestem związany kontraktem z polskim promotorem.

W ramach tej umowy Siergiej boksował rzadko, raz na kilka miesięcy, inkasując niewiele ponad tysiąc złotych za rundę. Małe znaczenie miała klasa rywala i pozycja w karcie walk. A, należy nadmienić, że Ukrainiec ma już na swoim koncie pojedynek wieczoru i zwycięstwo z byłym rywalem Tomasza Adamka - Nagym Aguilerą.

Przed tą walką poważnie zastanawiałem się, czy jest sens dalej to ciągnąć. Byłem po porażce z Nascimento, przetrenowany. Przegrana z Brazylijczykiem cały czas we mnie siedzi. Ja jestem od niego lepszy.  

Nascimento to twardy rywal. Skrzyżował rękawice m.in. z Tysonem Furym.

Byłem przetrenowany. Wyobraź sobie. Praca w dyskotece piątek-sobota, czasami jak do mnie zadzwonią to jeszcze czwartek czy poniedziałek. Tak od dwudziestej do wpół do piątej i codziennie po dwa treningi. Oprócz soboty, w soboty bieganie. Zawsze robiłem górkę na Agrykoli i z powrotem do pracy. Wychodziło mi czasami, że w tygodniu robiłem 13 treningów. Najwięcej latem. Inni mieli wakacje, a ja codziennie bieg, trening, trening, praca. Odpocząłem może 4 dni. Generalnie nie miałem w ogóle wolnego. Nawet w tygodniu walki.

Jak wyglądał twój tydzień przed Nascimento?

Poniedziałek, wtorek po dwa treningi. W środę jeden, a przecież już w piątek boksowałem! Gdzie regeneracja? Mówiłem byłemu trenerowi, że muszę odpocząć, że nie mam siły. A on, że odpuścimy później, po walce odpoczniemy. Wyszedłem do ringu w ogóle bez energii. Zajechany. Nie było zrywu, nie było nic.

Po tej porażce internauci zmieszali cię z błotem. Pisali, że to nonsens inwestować "taką kasę" w nie-Polaka.

Czytam komentarze przed każdą walką. I tak, np. przed Aguilerą wszyscy pisali, że to będzie trwało dwie rundy maks, zaraz padnę. Wygrałem walkę i czytam: „fajnie, dobry chłopak, zbił go, ale tamten był nieprzygotowany”. Wiem, że połowa z tych ludzi to chłopaki, co nawet na siłownie nie chodzą, ale czasami odechciewa się wszystkiego.

Wtedy sam siebie pytam - co ja mam z tego boksu? Plecy bolą, ręce porozbijane. Tylko zdrowie tracę.

Jak sobie radzisz?

Regularną pensję wypłaca mi sponsor, Paweł Zagórski - właściciel firmy remontowo-budowlanej. U niego oficjalnie pracuję, oficjalnie płacę podatki. I to na tej podstawie robię sobie kartę pobytu. Jak czegoś potrzebuję, dzwonię i pomaga. Wspaniały człowiek. Na Ukrainie także pracowałem dla bogaczy, znajomy zasiadał nawet w Radzie. Lecz tam nikt z góry raczej nie schyla się, żeby pomóc potrzebującemu. Paweł jest inny. Wspólnie z trenerem Drzazgowskim podtrzymują mnie na duchu. Mówią: "wytrzymasz, wytrzymasz, jesteś dobry". Niestety, sponsor pokłócił się z moim promotorem i nie wiem, w którą to stronę pójdzie.

Gdzie aktualnie mieszkasz?

Od trzech lat na Bielanach, niedaleko Metra Wawrzyszew. Bardzo ładne miejsce. Za domem mam jeziorko, las do biegania...

...i gym największej grupy promotorskiej w Polsce.

Tam nie chodzę, po tamtym wypadku z Wawrzykiem. Chętnie bym z nim zawalczył. Andrzej jest dobry, ma coś w sobie. Chociaż sparowałem też z Adamkiem i Wachem, których oceniam wyżej. Każdy coś innego umie.

Póki co wciąż jesteś przy sporcie.

Tak, choć sam nie wiem, ile to jeszcze potrwa. Rozumiem, że nie będę boksował do czterdziestki. Jeszcze rok, dwa, trzy i to rzucam. Tylko muszę za walki coś zarobić, żeby kupić w mieszkanie. Raczej nie w Polsce, tu jest bardzo drogo. Pod Kijowem za kawalerkę płaci się 25 tys., 500-600 dolarów za metr kwadratowy.

Jaki masz cel w boksie?

Zawalczyć o jakiś pas, niekoniecznie wygrać.

W Polsce?

W Polsce to ja już nie wiem, czy chcę boksować. Lepiej gdzieś indziej, za normalne pieniądze. Myślę o trudnych wyjazdowych walkach, trafieniu do notesu zagranicznych promotorów. Trener mówi: "jak w rok stoczysz 4 walki z dobrymi zawodnikami, 2 wygrasz, 2 przegrasz, to i zarobisz, i w rankingu podskoczysz".

Twojego ostatniego rywala w 2017 roku dobrym zawodnikiem nazwać nie można...

Węgier Laszlo Fekete zaprezentował się beznadziejnie w Kopalni Soli w Wieliczce. Film z jego „umiejętnościami” bokserskimi stał się hitem internetu. Do tej pory obejrzało go około pół miliona osób.

Nie wiem, gdzie oni tego przeciwnika znaleźli. To nie moja wina. Początkowo miałem walczyć z takim Gruzinem. Fekete? Chłopak miał 4 walki, wszystkie wygrane przez KO. Myślałem, że przyjedzie jakiś zabijaka, od razu wda się w bitkę, że będzie coś się działo. W internecie żadnej jego walki nie było, pozostało czekać na ważenie. Jak go tylko zobaczyłem, spodziewałem się najgorszego. Nie wyglądał na boksera. Schodzę z wagi i pytam trenera, czy gość w ogóle umie boksować, bo jakoś wygląda tak śmiesznie. A trener, żebym na to nie patrzył, skupił się na sobie. Wyszło jak wyszło.

Fekete dla kibiców boksu stał się synonimem żenady. Przez to również ty zostałeś wystawiony na pośmiewisko.

Ta walka nic mi nie dała. Ja go nawet nie uderzyłem, tylko wyprostowałem rękę i od razu padł. Najlepsze, że on zarobił ponad 3 tys. euro, a ja... No ja zarabiam w złotych.

Napięte relacje pomiędzy pięściarzem a promotorem poskutkowały zawieszeniem polskiej licencji bokserskiej Werwejki. Niezrażony tym faktem Siergiej wyrobił licencję niemiecką.

W maju wydawało się, że Ukrainiec wróci na ring mierząc się na Stadionie Narodowym z Mariuszem Wachem. Wach nie chciał jednak sprawdzać się z nieprzygotowanym i ściągniętym last minute byłym sparingpartnerem.

Pod koniec września Siergiej stoczył wreszcie walkę poza granicami Polski. Mógł zostać mistrzem Europy WBO, ale przegrał przed czasem z niepokonanym Alim Erenem Demirezenem. W ringu nie był gorszym pięściarzem. Szansę życia przegrał przez zmęczenie.

Zdjecia: Wiktor Kęska
__________________________________________________________________________________________________________________________________________________

HUBERT KĘSKA pracował w Weszło i w kilku mniejszych redakcjach. Mimo to docierał do prezydentów, milionerów i innych osób kształtujących historię Polski. Specjalizuje się w wywiadach biograficzno-psychologicznych. Najczęściej rozmawia z przedstawicielami sportów walki.