Polka – czy to musi boleć?

Po czym poznaje się polską delegację na targach? Po tym, że kobiety noszą wielkie kartony z papierami, rozstawiają rollupy i wszystko inne, a panowie rozmawiają obok przy kawie o ważnych sprawach.

aleksandra-rozdzynska--www.jpgAleksandra Różdżyńska. Fot. Mateusz Nasternak

I faktycznie, widziałam to niedawno na branżowej imprezie. Jak dziewczyny to uzasadniły? „Skoro same damy sobie radę, po co prosić o pomoc?”. Młode kobiety. A mówią, że w tym pokoleniu jest inaczej, że jesteśmy już mentalnie Europejkami. Jednak nie – jeśli mierzyć to gotowością do rzucenia wszystkiego, żeby zrobić dobrze innym. Dotyczy to i kobiet w biznesie, i studentek, i matek. W którym momencie Polka traci instynkt samozachowawczy i staje się cierpiętnicą? Jak widzą temat same Polki?

– Nie rozumiem i tępię to usługiwanie innym, to zgłaszanie się na ochotniczki do wykonywania wszystkich mało ważnych dupereli. Zaczyna się już na etapie praktyk, co obserwuję w swojej firmie. Dziewczyny biorą najbardziej uciążliwe i denerwujące sprawy, cierpliwie i perfekcyjnie wykonują zadania, którymi nikt inny nie chce się zająć. A chłopcy przeciwnie, odmawiają wykonywania rzeczy, które, jak mówią, są poniżej ich kompetencji. I dostają te prestiżowe, za które są potem chwaleni. Podręcznikowy błąd młodych kobiet, a jednak powtarza się cały czas – przyznaje kierowniczka z warszawskiej korporacji. – Siedzę na zebraniu i to kobieta, choćby była na stanowisku, odpowiedzialna za zreferowanie ważnego tematu – to ona zauważy, że nie ma na stole nieistotnych dla nikogo ciasteczek i będzie latać po sekretariatach i ich szukać, rozbijając spotkanie. Kobiety są też, jak zauważyłam, pilnymi słuchaczkami wszelkiego rodzaju bufonowatych profesorów i ekspertów, którzy godzinami rozprawiają na nudne tematy i oczywiście nie docenią tego, że ktoś poświęcił temu swój czas. Ale panie są od obsługi, więc nie ma o czym mówić. 

Ostatnio jadłam kolację z koleżanką, która opowiadała, że ma nowego faceta, z Hiszpanii. Jeździ do niego do Madrytu. Mężczyzna w średnim wieku, ale ma współlokatorkę – studentkę. Podobno tam tak się mieszka. Jak tylko ta studentka dowiedziała się, że Kasia jest Polką, natychmiast zaczęła za nią chodzić i dyskretnie dawać dobre rady: że kobieta nie musi sprzątać po partnerze, jeśli nie ma ochoty, że nie ma obowiązku mu gotować, prać i tak dalej. Jest od niej dwa razy młodsza, więc było to odrobinę irytujące, ale podobno robione w najlepszej wierze. Kaśka nie mogła nawet opłukać kubka, bo od razu przylatywała ta mała i jej zabraniała. Okazało się, że na jej studiach są jakieś dziewczyny z Polski, znane właśnie z tego, że obsługują swoich chłopaków, i jest to temat omawiany przez wszystkich na roku z oburzeniem i niesmakiem. Ale one trwają w tym, bo mówią, że tak zostały wychowane. Oczywiście, nie wszystkie Polki takie są, ale te akurat umacniają stereotypy retro, przez co inne Polki też traktowane są z protekcjonalnym współczuciem. Czy bycie Polką musi być bolesne?

Powinno. – Moja babcia. Typ silnej kobiety, mimo intensywnej pracy na akord w biurze projektowym – a często przynosiła też robotę do domu – zawsze była zadbana: szyte na miarę garsonki, buty na obcasie, nie wiem kiedy idealnie ułożone blond włosy bez odrostów i codziennie pyszny i zdrowy, dwudaniowy obiad dla całej rodziny. Spała maksymalnie po 5–6 godzin na dobę, pamiętam, że była skrajnie przemęczona, ale wszystko musiało być idealne. To był jej punkt honoru. Z tym kojarzy mi się Polka – mówi znajoma polska artystka, dzieląca życie między Warszawę a Paryż. – Ona nie pozwala sobie na luz. Babcia zawsze mi powtarzała, żeby zagryźć zęby i nie pokazać po sobie, że coś jest trudne. Kiedy szłam do dentysty, mówiła, żeby nie brać znieczulenia, tylko nie myśleć o bólu – wtedy nie będę go czuła. 

– Śniadanie w hotelu. Skacowany mąż i obsługująca go żona, która donosi mu jedzenie i pyta, czy czegoś jeszcze potrzebuje, ogarniająca jednocześnie dzieci… Nigdy odwrotnie, żeby to on jej dogadzał. Często widzę taki obrazek i zawsze okazuje się, że para jest z Polski – śmieje się moja przyjaciółka. – Szukałam ostatnio czegoś na forum dla młodym mam i trafiłam na wątek, w którym dziewczyna dzieliła się swoimi wrażeniami z placu zabaw: że wszystkie mamy są tam, cytuję: „grube, zaniedbane, wpatrzone maślanym wzrokiem w swoje dzieci, same ograniczające się wyłącznie do roli matek”. Nie wyobrażasz sobie, jakie piekło rozpętało się pod tym postem. Autorka została nazwana kretynką, pustakiem, ścierwem, no i oczywiście koronny argument: że nie ma jej kto bzyknąć, dlatego ma czas na pisanie takich rzeczy. Powiem ci, iż nie wierzyłam, że naprawdę baby piszą takie rzeczy. Same sobie to robimy. Piętnujemy każde odstępstwo od stylu udręczonej matki Polki, która poświęca się rodzinie (i może pracy), ale nie szanuje siebie na tyle, żeby wyglądać dobrze po prostu dla siebie, a nie dla mężczyzn. Których zadowolenia jak widać potrzebujemy, żeby jakoś funkcjonować w takim systemie wartości. 

Kiedy nie mam czasu na tłumaczenia i chcę szybko coś załatwić, udaję nieporadną dziewuszkę. I nagle wszystko staje się proste. Nie chodzi o wymianę opon w samochodzie. Najprostsze, banalne rzeczy idą sprawniej, kiedy jestem głupolem. W sklepie, w metrze, na ulicy. Panowie mi pomagają, wyręczają, sami to oferują. Przyjmują ze zrozumieniem fakt, że nie wiem podstawowych rzeczy. Świat jest wtedy taki, jaki powinien być. Przeżyłam raz sytuację przeniesioną jeden do jeden z dowcipów o blondynkach – a jestem blondynką. Od tygodnia mieliśmy w biurze pogrom komputerów: ktoś otworzył niewłaściwy załącznik i wpuścił wirusa, więc wiele kompów przestawało działać, wyłączały się, zawieszały itp. Lepiej było w tym nie grzebać, tylko od razu wzywać informatyka. Tak zrobiłam: przychodzę do swojego biurka, maszyna nie działa, dzwonię do pana Pawła. Nie ma go dziś, idę do znającego się na elektronice kolegi z pokoju obok. Jest na spotkaniu, będzie za godzinę. Odczekałam, zrobiłam sobie drugie śniadanie, potem porządki w papierach. Przyszedł i pierwsze, na co spojrzał – komputer nie jest podłączony do kontaktu. Ludzie, którzy sprzątali wieczorem, musieli potrącić odkurzaczem wtyczkę. A ja obdzwoniłam informatyków i ściągnęłam kolegę z zebrania. Złapałam się jednak na tym, że wcale nie było mi głupio. Rola idiotki na tyle mnie kryła, że mogłam być traktowana pobłażliwie. Nikt nie miał pretensji. Zupełnie jak kiedy jest się niewidoczną – tłem dla działań ważnych osób. Czy to pierwszy krok do pójścia w życiu na łatwiznę?

Wtapianie się w tło ma jedną przewagę nad tak zwaną asertywnością: nie można się do takiej osoby przyczepić. Przecież się stara, chce dobrze – a że koncentruje się na sprawach mało efektownych, to jej strata. Ktoś to musi zrobić. Kiedy obsługuję ludzi, zawsze czuję się bezpieczna – nie muszę rywalizować, pilnować, żeby ktoś mnie nie wykolegował, robić dobrego wrażenia, bo nikogo to i tak nie obchodzi. W najgorszym wypadku pomyślą, że jestem głupia, ale to bez znaczenia. Więc czasem robię to z wygody. Mam przecież wybór: walczyć albo zostać pogłaskaną po główce za posłuszeństwo. Pracowałam kiedyś z facetem, który w ciągu dnia, przy innych, był wobec mnie sympatyczny i poprawny, wręcz dość formalny. Wieczorami zamieniał się w słodkiego zwierzaka. Pisał do mnie SMS-y, jak pięknie dziś wyglądałam, zaczepiał na Facebooku, jaka to jestem fajna. Czułam jego ślinę przez ekran komórki. Nie wiem, czy sobie popijał, czy po prostu wieczorami czuł się samotny, ale przeginał pałę. Nie było to nawet obleśne, tylko dość uciążliwe. I irytujące, kiedy następnego dnia znów okazywał mi pewien dystans, a nawet niespodziewanie wypunktowywał jakieś moje niedociągnięcia sprzed miesiąca. I co robiłam? Oczywiście wchodziłam w tę zabawę, przyjmowałam oba style jakby było to coś zupełnie normalnego. Uśmiechałam się. Dawałam sobie wejść na łeb nie dlatego, że bałam się o pracę, ale po prostu nie chciałam być niemiła i sprawiać, żeby poczuł się niekomfortowo. Skoro udało się to znosić – to jakoś przebolałam. Takie są dziewczyny z Polski – wyjdą z siebie, żeby innym było dobrze. 

Ambitna, zabiegana, nieustannie czekająca na aprobujące poklepanie po ramieniu. Oto Polka. I mocno umalowana, przerysowana. Makijaż wieczorowy w ciągu dnia. Znam dziewczyny, które nigdy nie pokazują się swoim partnerom bez korekty. Rano nastawiają budzik na godzinę przed czasem, żeby ułożyć włosy i się pomalować. – To irytujące, że mimo takiego dbania o siebie uważamy, że wyglądamy źle. Francuzki, nad którymi wszyscy pieją, robią dwa razy mniej i nie mają kompleksów – dodaje znajoma z Paryża. 

– Facet mi to ostatnio mówił na jakimś bankiecie, że nie ma już siły komplementować pięknych kobiet w Polsce. Najczęściej zaprzeczają i trzeba je w nieskończoność przekonywać, że wyglądają dobrze. Męcząca zabawa. Szkoda, bo mężczyźni, nawet mocno zaniedbani, zachowują się inaczej – mówi koleżanka, reżyserka filmów dokumentalnych. – To takie wieczne umęczenie, trochę na pokaz. Ale to wynika też z tego, że w stosunku do Europy Zachodniej jesteśmy biednym krajem. Tam ludzie z dziada pradziada wychowywali się w spokojniejszych warunkach i w jakiejś ciągłości dziejowej. Dziedziczą rodzinne zasoby, co nie jest bez znaczenia. Takie zaplecze daje im pewność siebie i spokój, nie muszą się tak szarpać. Polki tego nie mają. U nas każdy zaczyna od zera. Ale podejmują wyzwanie, próbują, i za to je bardzo lubię. Sama zauważyłam u siebie taki irracjonalny niepokój, kiedy jestem na Zachodzie. Spodziewam się, że nie przyjedzie pociąg, na który mam bilet, albo że nie zapłacą mi za pracę jurora. Że mnie oleją i zostanę na lodzie. Typowe lęki dziewczyny z Polski, gdzie mało co działa jak powinno. Ten brak zaufania do świata to też jest polski kompleks. Napinamy się cały czas, walczymy. Czy nie za bardzo się staramy? I czy to pytanie sprawi, że odpuścimy?

________________________________________________________________________________________________________

Aleksandra Różdżyńska zajmuję się na co dzień młodym polskim kinem i tematami z pogranicza kulturoznawstwa i obserwacji codzienności. Kobiecy punkt widzenia na sprawy damsko-męskie przedstawiała w comiesięcznych felietonach w "Playboyu".