Zmuszanie do seksu, szantaż i zastraszanie świadków, czyli jak policja wrobiła w dożywocie niewinnego człowieka
Dziewiętnaście lat temu, w centrum Szczecina od kul zginęli dwaj złodzieje samochodów. Błyskawiczne działania policji, sprawne śledztwo i surowy wyrok komentowano z uznaniem, jako wyraz determinacji państwa w walce z coraz silniejszą mafią. Skazany na dożywocie Arkadiusz Kraska nigdy nie przyznał się do winy, ale nic w tym nic nadzwyczajnego. Przecież mafijni kilerzy nie uznają skruchy.
Foto: Arkadiusz Kraska, zdjęcie z archiwum rodziny
To opowieść z matecznika polskiej mafii – ze strzelaniną, trupami i surowym wyrokiem.
Dziewiętnaście lat temu, w centrum Szczecina od kul zginęli dwaj złodzieje samochodów. Błyskawiczne działania policji, sprawne śledztwo i surowy wyrok komentowano z uznaniem jako wyraz determinacji państwa w walce z coraz silniejszą mafią. Skazany na dożywocie Arkadiusz Kraska nigdy nie przyznał się do winy, ale nic w tym nadzwyczajnego. Przecież mafijni kilerzy nie uznają skruchy.
Świat przestępczości zorganizowanej pęcznieje od takich historii, ale jeden szczegół różni naszą opowieść od innych – na dożywocie skazano niewinnego człowieka. Wiedzą o tym policjanci, prokuratorzy i dziennikarze. Ale klamka zapadła, wyrok jest prawomocny. Instytucje, które mogłyby go wzruszyć, nie chcą przyznać, że system się pomylił. W przeciwnym razie Skarb Państwa musiałby wypłacić najwyższe w Polsce odszkodowanie za niesłuszne skazanie. Lepiej udawać, że sprawy nie ma.
Po latach od tamtych wydarzeń były funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego, mający na koncie m.in. rozpracowanie słynnego gangu Oczki i struktur „Pruszkowa”, przeprowadził swoje śledztwo. Świadkowie opisali mu nie tylko nowe okoliczności zbrodni. Opowiedzieli również o skandalicznych praktykach służb kryminalnych w tamtej sprawie. Podobno ich sumienia poruszyła, znana z procesów przeciwko mafii, prokurator Barbara Zapaśnik mówiąc, że w jej odczuciu, wbrew zapadłym wyrokom, to nie Arkadiusz Kraska jest sprawcą zbrodni. Zrobiła to przed kamerami serialu dokumentalnego „Kobiety i mafia” (emitowanego ostatnio w TV4), w odcinku zatytułowanym „Egzekucja”. Jej słowa dodały odwagi innym.
Autorka niniejszego tekstu brała udział we wspomnianym dokumencie, towarzyszyła też byłemu funkcjonariuszowi CBŚ w detektywistycznym śledztwie. Jego ustalenia odsłaniają najgorszą stronę polskiej policji. Pora o tym opowiedzieć.
Ale zacznijmy od początku.
Miasto z bandycką gębą
Tak o Szczecinie w czasach transformacji ustrojowej mówił w reportażu Adam Zadworny, dziennikarz lokalnego oddziału „Gazety Wyborczej”. Od lat specjalizuje się w tematyce kryminalnej, dlatego był naszym przewodnikiem po mieście bezprawia.
– Szczecin wszedł w lata 80. z, dużymi już, przestępczymi koneksjami i myślę tu o przestępczości zorganizowanej, a nie podwórkowych bandach – wspominał. – Złodzieje samochodów, obok przemytników spirytusu i papierosów, stanowili elitę finansową miasta. W tamtym czasie „dobry” złodziej za auto z górnej półki potrafił zarobić 15–20 tys. dolarów.
Młode wilki, bo tak o nich mówiono, zdominowały kluby nocne i kroniki kryminalne. Wielu pochodziło z tzw. dobrych domów, robiło kariery sportowe. Jednym z nich był Bogusław L. – światowej sławy pływak ze Szczecina, który kradzione w Niemczech limuzyny wyposażał w perfekcyjnie podrabiane dokumenty. Pracował z nim Robert Sajdak, kolarz z Berlina, i Marek Cisoń – podobno najzdolniejszy w złodziejskim fachu. Karierę robił też Gruby Janek, dzięki któremu przestępcy przekraczali granice z nielegalnymi paszportami, wyposażonymi w oryginalne paski. Gruby Janek brawurowo skradł je z pewnego urzędu wojewódzkiego.
Portowy charakter i przygraniczne położenie sprawiły, że Szczecin stał się nie tylko źródłem wielkich fortun, ale też areną krwawych porachunków.
Pierwszy od kul zginął Gruby Janek. W październiku 1993 roku zabójca przyszedł do jego mieszkania, które wynajmował wspólnie z dziewczyną. Strzelał do nich z broni z tłumikiem. Służby kryminalne były w szoku, bo nigdy wcześniej w przestępczych porachunkach nie zabijano kobiet. Do mafijnych egzekucji dochodziło w lasach i hotelach, a nie w domowym zaciszu.
Roberta Sajdaka i Marka Cisonia podziurawiono kulami pięć lat później. Zanim zginęli, przez miasto przetoczyła się cała seria krwawych porachunków. W spektakularnych egzekucjach na ulicach i w pubach ginęli nie tylko członkowie tamtejszych struktur przestępczych. Kule trafiały też osoby postronne.
Zbrodnia i kara
Ósmego września 1999 roku, po dwudziestej, szczecińskie ulice świeciły pustkami. W telewizji transmitowano mecz Polska–Anglia. O 20.20 dyżurny policji odebrał telefon. Anonimowy rozmówca zgłosił, że w pobliżu stacji CPN przy Kopernika leży dwóch mężczyzn ze śladami po kulach na piersiach i plecach. Podobno w bramie Pasażu Handlowego A–Z usytuowanego na wprost stacji doszło do bójki i rozległy się strzały. Potem dwa samochody odjechały z piskiem opon.
Niemal w tym samym czasie odezwała się komórka Przemka Nadolskiego, rzecznika szczecińskiej policji, ulubieńca lokalnych dziennikarzy. Dzwonił reporter TVP.
– „Pan rzecznik siedzi sobie w fotelu i mecz ogląda, a tu w mieście strzelanina, krew się leje” powiedział, więc poderwałem się na nogi i pognałem na Kopernika – wspomina Nadolski.
Niebawem zaroiło się od policyjnych świateł i radiowozów. Funkcjonariusze ogrodzili teren taśmą i przystąpili do rutynowych czynności. Zabezpieczali ślady zbrodni i szukali świadków. Chwilę później zjawili się dziennikarze. Rzecznik krzyczał do nich z daleka, że jeśli wejdą za taśmę, to ich pozabija.
Marek Cisoń leżał nieprzytomny na trawniku; zmarł godzinę później. Roberta Sajdaka trafiły trzy kule. W karetce powiedział, że nie wie, kto do nich strzelał, i że jego żona jest w ciąży. Wychodząc z domu poinformował ją tylko, że odwozi Marka do centrum. „Wstaw ziemniaki, zaraz wracam” – krzyknął zamykając za sobą drzwi.
Operowano go w klinice przy Unii Lubelskiej. Nie miał szans, by przeżyć.
Egzekucja przy Kopernika zelektryzowała półświatek i służby mundurowe. Zastrzelono nie byle kogo, ale Marka Cisonia, ulubieńca samego Nikosia z Gdańska. Dla słynnego szefa trójmiejskiego gangu chłopak ze Szczecina był kurą znoszącą złote jajka. Hurtowo dostarczał na Wybrzeże kradzione w Niemczech limuzyny, wymykając się ścigającej go policji i konkurencji. W Szczecinie było wtedy gorąco, trwała wojna o władzę. Wszyscy grupowali się w jakieś struktury, tylko Marek Cisoń chadzał swoimi ścieżkami.
Robert Sajdak miał za sobą wyrok za sprawy samochodowe, ale nikomu nie wchodził w drogę. Mówiono, że „zginął tylko dlatego, że był z Markiem”.
Zmęczeni strzelaninami mieszkańcy miasta i pogrążone w żałobie rodziny z ulgą przyjęły wiadomość o aresztowaniu podejrzanego. Z oficjalnych komunikatów prasowych policji wynikało, że zatrzymany był osobą zdemoralizowaną, a materiał dowodowy jednoznacznie świadczył o jego winie. Już wtedy ulica mówiła co innego: że tropy prowadzą gdzie indziej i zupełnie kto inny ma krew na rękach.
Arkadiusz Kraska, znany wśród kryminalistów jako Willy, miał słabe alibi. To, że podczas strzelaniny siedział przed telewizorem i oglądał mecz, potwierdziły wprawdzie dwie osoby, ale żadna z nich nie była wiarygodna. Jedną z tych osób była jego partnerka Mirela, która miała prawo kłamać, aby dać mu alibi. Druga osoba to kolega, który wpadł na mecz, ale tak plątał się w zeznaniach, że w końcu sąd ukarał go za składanie fałszywych zeznań.
Willy, rzecz jasna, nie był aniołem. Kojarzono go z gangiem Goryla, toczącym walkę o panowanie nad miastem. Sam o sobie mówił, że nigdzie nie należał, za to wszędzie miał kolegów. Chodził na ustawki, szkolił się w walkach, był silny jak tur.
W marcu 2001 roku w Sądzie Okręgowym w Szczecinie zapadł najwyższy z przewidzianych w polskim prawie wyrok. Kiedy na sali sądowej wybrzmiało słowo „dożywocie”, skazany zatoczył się krzycząc: „Co wy robicie?! Skazujecie niewinnego człowieka!”.
W uzasadnieniu wyroku napisano: „Społeczne poczucie sprawiedliwości wymaga, by sprawców tego typu przestępstw karać w sposób surowy i bezwzględny, eliminując ich definitywnie z ulic, zapewniając w ten sposób bezpieczeństwo w miastach, będących arenami porachunków”.
Adam Zadworny wspomina moment, kiedy sędzia Maciej Strączyński przytaczał sentencję wyroku. Podczas odczytywania słów „…uznaje za winnego tego, że…” – Kraska rzucił się na podłogę, zaczął się tarzać jak zarzynane zwierzę. To wyglądało dość przerażająco. I pamiętam taką refleksję, która przyszła mi wtedy do głowy, że ten prosty chłopak nie mógłby tak dobrze udawać. Trzeba by mieć talent i warsztat aktorski, by zagrać taką scenę – komentuje dziennikarz.
Wyprowadzany z sali Willy padł na kolana przed matką Marka Cisonia i uderzając się w pierś zapewniał: „Pani Ewo, ja go nie zabiłem! Przecież Marek był moim przyjacielem!”.
– Uwierzyłam mu wtedy i nadal wierzę – mówi Ewa Cisoń. – Do tej pory mam odczucie, że sprawa była zakłamana. Świadkowie plątali się w zeznaniach lub nic nie mówili, bo się bali. Jako matka czuję, że było inaczej.
O tym, że sądowi nie udało się ustalić prawdy, jest też przekonany jej młodszy syn Jacek. Chłopak trafił do tego samego więzienia, w którym odbywa karę Willy.
– Spotkaliśmy się na spacerze i uścisnąłem mu dłoń – mówi Jacek Cisoń. – Ogłosiłem w więzieniu, że nie zabił mi brata i poprosiłem, aby go wszyscy szanowali.
Niby wszystko jasne, ale nie do końca
Rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Szczecinie SSO Michał Tomala zapewniał, że o pomyłce nie może być mowy: – Akurat w tej sprawie sąd posiadał bardzo bogaty materiał dowodowy – powiedział do kamery – gdyż na miejscu zdarzenia były dwie osoby, które uzyskały status świadków incognito, co pozwoliło im na złożenie obszernych i konsekwentnych zeznań. Wynikało z nich, że mężczyzną, który oddał strzały, był Arkadiusz Kraska.
Prokurator Barbara Zapaśnik (wówczas w stanie spoczynku, dziś w szeregach Prokuratury Regionalnej w Szczecinie), która miała odwagę wygłosić inny pogląd, szczeciński półświatek poznała od podszewki. Pracując w Wydziale do Spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Szczecinie, posłała na długie wyroki ludzi z gangu Oczki. Zaraz potem oskarżała grupę Goryla, z którą wiązano Willego. Właśnie w tamtym śledztwie przekazywano jej pierwsze sygnały, że to nie Arkadiusz Kraska zabił Cisonia i Sajdaka. Prokurator chciała przyjrzeć się strzelaninie na nowo, lecz nie pozwolili jej na to przełożeni. Awansowali ją do Prokuratury Apelacyjnej, a z czasem wyrazili zgodę, by odeszła w stan spoczynku.
Dziś Barbara Zapaśnik znów jest czynnym prokuratorem, a to oznacza, że ma zdecydowanie mniejszą swobodę wypowiedzi dla mediów. Nie zmieniła jednak zdania na temat wyroku.
– Jeśli ktokolwiek mógłby mnie stąd wyciągnąć, to tylko pani prokurator Zapaśnik, ale przełożeni zapewne znów ją zablokują – obawia się Willy.
Spotykamy się w sali widzeń Zakładu Karnego w Goleniowie, w połowie października ubiegłego roku. Rozmawiamy w obecności byłego funkcjonariusza Centralnego Biura Śledczego.
– Wiem, że już wtedy, gdy powołała mnie na świadka w sprawie grupy Goryla, chciała mi pomóc. Dużo osób mówiło jej, że to nie ja strzelałem, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć tego do protokołu. Moja sprawa była wtedy na końcowym etapie, przed kasacją. Wówczas w ogóle nie dopuszczałem myśli, że przyjdzie mi siedzieć za nieswoje do końca życia.
Eks-policjant przyznaje, że typowano innych sprawców, ale Centralne Biuro Śledcze zbyt późno włączyło się do sprawy:
– Dopiero po skazaniu Kraski zaczęły dochodzić nas słuchy, że palce w tamtej zbrodni maczał ktoś inny – precyzuje. – Zabójstwa generalnie nie leżą w naszych, to znaczy CBŚ, kompetencjach, no chyba że służby kryminalne zwracają się do nas o pomoc.
– Kiedy proszą o pomoc?
– Gdy zachodzą podejrzenia, że zbrodnia miała związek z przestępczością zorganizowaną.
– Nie podejrzewaliście, że to była mafijna egzekucja?
– Owszem, wiedzieliśmy, że Marek Cisoń lał ludzi Oczka i nikogo poza Nikosiem nie słuchał, co mogło być źródłem porachunków. Jednak w Wydziale Kryminalnym KWP w Szczecinie uznano, że nie trzeba nas angażować, ponieważ wrogowie Cisonia byli już za kratami.
– Co w śledztwie służb kryminalnych poszło nie tak?
– Świadkowie incognito wielokrotnie zmieniali szczegóły swoich zeznań co do przebiegu zdarzenia i wyglądu zabójcy, więc – w przeciwieństwie do rzecznika sądu – nie widzę tu żadnej konsekwencji i spójności. Mówili też o broni z tłumikiem, podczas gdy biegli jednogłośnie orzekli, że broń, z której strzelano, nie mogła mieć tłumika.
– Dopiero wy zrobiliście wizję lokalną?
– I okazało się, że z miejsca zajmowanego przez świadków incognito NICZEGO nie można było zobaczyć. Stała tam wielka reklama Plusa i wszystko przysłaniała.
– Nie było zapisu z kamer, żeby to wszystko sprawdzić?
– Na stacji benzynowej był monitoring, ale akurat tamtego dnia się zepsuł. Wiemy, że jeden z pracowników CPN miał związki z półświatkiem, w szczególności ze złodziejami samochodów. Nie ma jego zeznań w aktach.
– Może to on był jednym ze świadków incognito?
– Za dużo tu znaków zapytania i rozbieżności, za mało nadzoru prokuratorskiego nad czynnościami policji.
– Czy to w ogóle możliwe, aby skazać niewinnego człowieka?
– Przed sądem najważniejsze są zeznania osób. Jeśli dwóch świadków się umówi, aby zeznawać w określony sposób, mogą posłać do więzienia każdego.
Foto: Arkadiusz Kraska, zdjęcie z archiwum rodziny
Sumienie obudzone po latach
Dożywocie dla Willego przypieczętowała młoda kobieta, która go rozpoznała i wskazała jako zabójcę. Zeznawała jawnie, nie chowając się za instytucją świadka incognito. Izabela Ł., bo o niej mowa, sama zgłosiła się na policję, aby… oczyścić z podejrzeń Arkadiusza Kraskę. Byli znajomymi, znała też przestępczy Szczecin, gdyż jej mąż działał w jednym z gangów. O tym, co zobaczyła przy Kopernika, opowiedziała najpierw swojej koleżance Mireli. „Musisz pójść z tym na policję”, przekonywała Izabelę partnerka Willego.
W sądzie wbiła oskarżonemu nóż w plecy.
– „Tak, to Arkadiusz Kraska strzelał”, zeznała – przywołuje wspomnienia Willy. – Na sali zapanowała kompletna cisza i wtedy prowadzący rozprawę sędzia zwrócił się do niej z pytaniem: „Czy zdaje sobie pani sprawę, co pani z człowiekiem zrobiła?”. Odpowiedziała, że poszła na układ z policją, która to mnie wytypowała na zabójcę. Potem szybko wyjechała za granicę.
Po emisji reportażu Izabela Ł. przyjechała do Polski na spotkanie z autorką. – Zastraszono mnie i zmuszono do zeznawania nieprawdy – stwierdziła. – Z upływem lat narastała we mnie świadomość tego, co zrobiłam niewinnemu człowiekowi.
Trudno zaufać komuś, kto tyle razy kłamał, lecz obok jej słów nie można przejść obojętnie. Izabela Ł. podpisała u notariusza – w obecności byłego funkcjonariusza CBŚ – takie oto oświadczenie.
„Byłam jednym z kluczowych świadków w tamtym procesie. Sama się zgłosiłam na policję, ponieważ widziałam twarz sprawcy. To nie był Arkadiusz Kraska. W ostateczności, przymuszona i zmanipulowana przez policjanta, złożyłam w śledztwie fałszywe zeznania. Nie udało mi się przekonać ani prokuratora, ani sędziego, że moje zeznania zostały wymuszone i są nieprawdziwe.
Tamtego dnia wracałam z moim dwuletnim wówczas synem ze szpitala. Już z oddali słyszałam odgłosy awantury przy pasażu handlowym. Skierowałam się dokładnie w tamtą stronę, ponieważ była to najkrótsza droga do mojego domu, nie czułam zagrożenia. (...) Co złego może się stać kobiecie z dzieckiem, skoro mężczyźni zajęci są sami sobą – myślałam”.
Człowiek w czapce
„Znalazłam się dokładnie w epicentrum awantury. Przy stanowiskach parkingowych stało jakichś dwóch mężczyzn, naprzeciwko nich, na schodkach – trzeci. Miał czapeczkę z daszkiem mocno nasuniętą na oczy. Nie znałam go, a gdyby było inaczej, to rozpoznałabym jego głos, ponieważ oni wszyscy głośno się kłócili.
Kiedy ich minęłam, usłyszałam przytłumione strzały. Obróciłam się, spojrzałam na człowieka w czapce. Nasze spojrzenia się spotkały, co będę pamiętać do końca życia. Chwyciłam mocniej syna za rękę i uciekłam w popłochu. Schowaliśmy się za samochodem po drugiej stronie ulicy.
Nikomu nie powiedziałam, co widziałam.
Nie wiedziałam, że tam zginęli ludzie. Dowiedziałam się od Mireli i tego, że Arka aresztowano. Powiedziałam jej, że to jakaś bzdura, że wiem, co mówię, ponieważ byłam tam! Mirela zapytała, czy mogłabym to zeznać na policji. Powiedziałam, że tak.
Umówiła mnie na spotkanie z policjantem – za pośrednictwem jakiegoś jej znajomego. (…) Poprosiłam, aby poszła ze mną, to będzie mi raźniej”.
Człowiek z policyjną odznaką
„Policjant czekał na nas w samochodzie. Mirela odeszła zaraz po wymianie uprzejmości. Opowiedziałam mu na gorąco przebieg zdarzenia, którego byłam świadkiem. Już na wstępie podkreśliłam, że to nie był Arek. Policjant słuchał bez słowa komentarza. Następnie zabrał mnie do Komendy Wojewódzkiej. (…)
Podczas przesłuchania oznajmił, że »mam nie kłamać, bo sprawcą jest Arek«. Zaprzeczyłam stanowczo. On na to, że jeśli będę się upierać i kryć mordercę, to będę miała postawione zarzuty współudziału w zbrodni, że mam się zastanowić, co robię, bo przecież mam dziecko i »kto się nim zaopiekuje, kiedy matka pójdzie siedzieć, a ojciec już siedzi«. Mój mąż rzeczywiście był wtedy za kratami.
Przesłuchiwano mnie w tej sprawie kilkakrotnie (…) Dwa lub trzy razy konsekwentnie upierałam się przy swoim. Irytowałam policjanta swoją postawą. Krzyczał na mnie, wygrażał, że »jak wciąż będę kłamać, to pójdę na dołek i już nie zobaczę syna«. Płakałam. Przysięgałam, że mówię prawdę, ale on wciąż to samo: »Prawda jest jedna – strzelał Arkadiusz Kraska«. Ten człowiek mnie sterroryzował. Psychicznie to była dla mnie masakra. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam – ani wcześniej, ani później, chociaż w życiu wielokrotnie miałam do czynienia z policją, przez męża kryminalistę. Ja mówiłam swoje, a on swoje. Nie pamiętam teraz, czy to on sporządzał protokoły z przesłuchania. Chcę podkreślić, że nie dawał mi ich do czytania, chociaż go o to prosiłam. Mówił: »Po co ci to czytać. Przecież wiesz, co powiedziałaś«.
Poddałam się na ostatnim przesłuchaniu. Miałam dość krzyków, zastraszania. To wszystko trwało tak długo, każde przesłuchanie ciągnęło się wiele godzin. Chciałam wracać do domu, do dziecka. Wtedy powiedziałam, że to był Arek. Policjant odetchnął z ulgą mówiąc: »Trzeba było tak od razu. Zaoszczędziłabyś sobie wizyt na komendzie i tych nerwów«. Był dla mnie zdecydowanie milszy, zaproponował nawet kawę czy herbatę, ale odmówiłam”.
„Przestałam się bać”
W dalszej części oświadczenia Izabeli Ł. czytamy:
„Nie miałam wówczas świadomości, że moje zeznania posyłają na dożywocie niewinnego człowieka. Byłam przesłuchiwana w tej sprawie w prokuraturze. Nie pamiętam dziś, kto mnie przesłuchiwał, ale od początku mówiłam, że byłam zastraszana przez policjanta i że nikt nie brał pod uwagę prawdy. Usłyszałam, że teraz jestem niewiarygodnym świadkiem i nie wiadomo, czy moje zeznania w ogóle będą brane przez sąd pod uwagę. Przed sądem mówiłam to samo, co w prokuraturze. Sędzia prowadzący rozprawę powiedział, że mam nie mataczyć, bo dostanę wyrok za składanie fałszywych zeznań. Na kolejnej rozprawie też powiedziałam, że to nie był Arek, ale chyba nikt mi już nie wierzył.
Przestałam się wreszcie bać, że trafię do więzienia i już nie zobaczę dziecka. Od lat mieszkam za granicą. Uciekłam od przeszłości, zaczęłam wszystko od nowa.
(…) Obejrzałam w internecie reportaż o Arku, to był serial Ewy Ornackiej pt. »Kobiety i mafia«. Byłam w szoku, płakałam, musiałam wziąć tabletki na uspokojenie. Potem tym tematem zajęła się telewizja Polsat, program »Państwo w państwie«. Wiem, że są ludzie, którzy chcą pomóc Arkowi. On naprawdę na to zasługuje, ponieważ jest niewinny.
Jestem gotowa powiedzieć to wszystko przed sądem, jeżeli proces Arkadiusza Kraski zostanie wznowiony”, zadeklarowała w oświadczeniu Izabela Ł.
Seks pod sztucznym bluszczem
O kulisach pracy operacyjnej policjanta służb kryminalnych KWP w Szczecinie opowiada nam także była partnerka Arkadiusza Kraski. Mirela od początku konsekwentnie powtarzała, że w czasie strzelaniny Willy był w domu i oglądał mecz. Jedynym człowiekiem, który sprawiał wrażenie zainteresowanego jej wersją wydarzeń, był rekin przestępczego Szczecina z Parkowej, znany pod pseudonimem Prezes.
– Prezes umówił mnie ze znajomym policjantem – mówi Mirela. – Prosił, abym powiedziała wszystko jak na spowiedzi. Nie chciał znać treści naszej rozmowy, dlatego z jego mieszkania przenieśliśmy się do kawalerki przy tej samej ulicy. Od początku wyczuwałam negatywne nastawienie do mnie tego policjanta. Na miejscu zorientowałam się, że zaciągnął mnie tam na seks, bo przecież porozmawiać mogliśmy w samochodzie.
Na miejscu policjant zaproponował mi drinka, ale odmówiłam chcąc mieć to szybko z głowy. Wykorzystał mnie seksualnie, przy czym nie musiał używać siły. Sytuacja była czytelna, wiedziałam, że stawianie oporu nic nie da. Poddałam się, byłam bez szans. Ostentacyjnie położył przy mojej głowie broń, czym mnie skutecznie zastraszył.
Podczas stosunku wciąż myślałam o tym, że w sztucznym bluszczu przy kanapie znajduje się ukryta kamera i ten człowiek będzie miał na mnie taśmę. Po wszystkim nie wysilał się na uprzejmości.
Chciałam skorzystać z toalety i poprosiłam o ręcznik – kontynuuje – a on huknął na mnie: „Co ty, kurwo, myślisz, że jesteś w pięciogwiazdkowym hotelu?!”. Uświadomił mi bez ogródek, że dla dobra własnego i dziecka mam siedzieć cicho i w ogóle nie wracać do sprawy strzelaniny. Próbowałam przekonywać go o niewinności Arka, na co on chwycił mnie za włosy, wystawił mi głowę za okno i krzyczał: „Nawet jak znikniesz bez śladu, to i tak nikt się nie zorientuje. Gdybyś się całe życie ruchała, to nie uzbierasz takich pieniędzy, jakie poszły na to, aby Willy poszedł siedzieć”. Zagroził też, że jak będę się stawiać, to moje dziecko trafi do placówki opiekuńczej.
Wybiegła na klatkę schodową w popłochu, korzystając z chwili jego nieuwagi. Nie zdążyła założyć butów, uciekała boso po schodach, uruchamiając wcześniej windę. Słyszała, jak krzyczał do kogoś: „Kurwisko uciekło, stój przy drzwiach!”.
– To wszystko musiało być wcześniej ukartowane, żeby mnie skutecznie zastraszyć i żebym nigdy nie mówiła prawdy o tamtych wydarzeniach – ocenia po latach Mirela.
Dla dobra dziecka
„Bierz dzieciaka i wyjeżdżaj jak najdalej stąd”, powiedział Mireli Willy podczas ich ostatniego spotkania w areszcie śledczym. „Tutaj cię znajdą i zabiją. Dopóki milczę i za nich siedzę – tobie i małemu nic nie zrobią”.
Posłuchała i wyjechała.
Arkadiusz Kraska nigdy nie powiedział śledczym, kto wtedy strzelał, chociaż można odnieść wrażenie, że dobrze wie, za kogo odbywa wyrok. W śledztwie przyznał jedynie, że podejrzewa Jacka S., Siemiana.
Szara eminencja
Kim jest Siemian?
– Płatnym informatorem służb – z niechęcią mówi o nim jeden z najważniejszych ludzi w gangu Oczki. – Złodziejem samochodów pracującym w latach 90. dla Nikodema Skotarczaka. Widziałem kwity, że chodził „na psy” i podpierdalał kolegów za pieniądze. Pojechaliśmy z tymi kwitami do Nikosia. Mówimy, żeby przestał chronić frajera. Ale Nikodem sam był konfidentem, to co się dziwić, że drugiego konfidenta chronił. Dał Oczce golfa w rozliczeniu, żeby tylko Siemiana nie dotykać.
W przestępczych kręgach Siemian poruszał się jak wąż, a gdy popadał w kłopoty, niewidzialna ręka zawsze go z nich wyciągała. Na początku lat 90. głośno było o jego ucieczce z Aresztu Śledczego w Szczecinie. Nie musiał piłować krat i kopać tunelu. Miał dorobione klucze, którymi pootwierał sobie wszystkie drzwi do wolności.
– Nie pamiętam drugiej tak spektakularnej ucieczki – przyznaje emerytowany pracownik wydziału pościgowego tamtejszej komendy wojewódzkiej. – Szukaliśmy go w Bielsku-Białej, Krakowie i Wadowicach, dosłownie chodziliśmy po jego śladach. A tu Niemcy nam zgłaszają, że chwycili go na zachodniej granicy i zawożą do siebie. Uprzedziliśmy ich, że facet na pewno będzie chciał uciec, więc żeby go pilnowali jak oka w głowie. Nie wierzyli, ale na wszelki wypadek sprawdzili: Jacek S. miał już gotowy plan ucieczki z dokładną mapą aresztu!
Mirela zna Siemiana najdłużej, bo jeszcze z lat 90. Poznali się w Gdańsku, kiedy była bliską przyjaciółką Nikosia. W dzień strzelaniny Siemian wpadł do Mireli i Willego jak po ogień, Anglicy właśnie wbili naszym gola. Ale on nie był zainteresowany meczem, nie zdjął nawet kurtki. W przerwie zadzwonił jego telefon. „Słuchaj, Marka zastrzelili”, powiedział Arkowi po krótkiej rozmowie. Mężczyźni wyszli na moment do kuchni, rozmawiali nerwowo. „Po chuj tu w ogóle przyjechałeś?”, krzyknął Willy. Siemian wyszedł nie czekając na drugą połowę meczu.
– Tamten policjant z komendy wojewódzkiej, który wykorzystał mnie seksualnie i zastraszał, sprzyjał Siemianowi – mówi była partnerka Willego. – „A co ty myślałaś, że ta ucieczka z aresztu to był przypadek?”, pytał kpiąco. „Że niby matka Siemiana załatwiła mu to za pieniądze? Wszystko było ustawione, bo on dla nas pracuje”, powiedział.
Siemian jakiś czas przebywał w Hiszpanii, aktualnie mieszka w Norwegii. W przestępczych kręgach mówi się, że parasol ze strony służb dodał mu skrzydeł.
Niepamięć prokuratora
Działania policji w sprawie strzelaniny przed CPN nadzorował prokurator Zbigniew Kałużny.
– Pamiętam go, był młody i przestraszony – wspomina Willy. – Przyjechał do mnie do aresztu dopiero pod koniec śledztwa. Prosił, żebym przypadkiem żadnych wniosków nie składał, bo on już musi zamknąć sprawę aktem oskarżenia. Gdybym się nie uparł, portret pamięciowy sporządzony na postawie zeznań jednego ze świadków incognito nigdy nie trafiłby do akt jako dowód. Mężczyzna z portretu w niczym mnie nie przypominał.
Siostra Willego była pierwszą osobą, do której spływały nieoficjalne informacje o niestandardowych działaniach policji przeciwko jej bratu. Piętnaście lat temu poszła z tą wiedzą do prokuratury, do Zbigniewa Kałużnego, autora aktu oskarżenia.
– Wszystko mu leciało z rąk, taki był zdenerwowany – wspomina Dorota Berg. – Zaprowadził mnie do naczelnika swojego wydziału, a ten nakazał mu sporządzić notatkę służbową, Nie wiem, co się z tą notatką stało, ale gdy Arek o nią wypytywał, nikt nie mógł jej odnaleźć.
Prokurator Zbigniew Kałużny pracuje dziś w Komisji do Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu szczecińskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Autorka liczyła na rozmowę o tym, jak nadzorował tamto śledztwo i policjantów, którzy z nim pracowali.
– Proszę wybaczyć, ale ja prawie nie pamiętam tej sprawy – zastrzegł już na wstępie krótkiej rozmowy telefonicznej. – Tyle lat upłynęło… jedynie jak przez mgłę przypominam sobie, że to gdzieś przy stacji benzynowej było. Wszystkie czynności prowadziła policja.
– Nie miał pan zastrzeżeń do pracy policjantów?
– Miałem do nich zaufanie. To byli doświadczeni funkcjonariusze. Ale żadnych szczegółów nie pamiętam. Ja już przecież gdzie indziej pracuję.
Temida naprawdę ślepa
Sędzia Maciej Strączyński, który skazał Arkadiusza Kraskę na dożywocie, został we wrześniu ubiegłego roku nominowany przez ministra Zbigniewa Ziobrę na prezesa Sądu Okręgowego w Szczecinie. W latach 2010–2016 stał na czele Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. Media już dawno nazwały go Szeryfem. Przy okazji nominacji na prezesa SO w Szczecinie przypominano wydane przez niego surowe wyroki dla gwałcicieli, zabójców i gangsterów. Dożywocie dla Arkadiusza Kraski to jedna ze złotych kart w jego zawodowym życiorysie.
– Już kilka lat temu napisałem do niego emocjonalną prośbę o ponowne rozpatrzenie mojej sprawy – przyznaje Arkadiusz Kraska. – Powołałem się na nowe okoliczności i zaniedbania w śledztwie. Nie czułem z jego strony nieprzychylności. Przydzielono mi adwokata z urzędu, sprawą zainteresowała się Prokuratura Generalna, a moje akta wysłano do Sądu Najwyższego. Ale tam nadzieję uśmiercono.
W Polsce jedynie Sąd Najwyższy może wzruszyć prawomocny wyrok, kierując sprawę do ponownego rozpatrzenia. Takie przypadki się zdarzają, chociaż należą do rzadkości. Sąd Najwyższy już trzykrotnie odrzucał wnioski Arkadiusza Kraski o wznowienie postępowania.
– Nie składamy broni, złożymy wniosek po raz czwarty – zapowiada adwokat z Gorzowa Wielkopolskiego, reprezentujący pro bono bohatera tej opowieści. – Pomimo upływu lat skargę kasacyjną mogą wnieść Rzecznik Praw Obywatelskich oraz Minister Sprawiedliwości, czyli Prokurator Generalny, ale obaj odmówili. Stwierdzili brak podstaw.
O ile Sąd Najwyższy jest ślepy i głuchy, to Rzecznik Praw Obywatelskich pobił rekord w tzw. rozpatrzeniu sprawy. Biorąc pod uwagę czas potrzebny na dostarczenie z sądu całej dokumentacji, biuro Rzecznika Praw Obywatelskich miało jedynie kilka, najwyżej kilkanaście dni na zapoznanie się z jedenastoma tomami akt. Trudno uwierzyć, by w takim tempie przeanalizowano je ze stosowną uwagą.
– Mojemu bratu skradziono życie – podsumowuje siostra skazanego. – Jedną z osób, która chciała mu pomóc, była pewna kobieta, która widziała strzelaninę i twarze sprawców. Policja nigdy do niej nie dotarła, zadowalając się świadkami incognito. Ta kobieta miała niebawem złożyć zeznania. Z radością opowiadała sąsiadom, że wyciągnie z więzienia niewinnego człowieka, chociaż pewnie jej zeznania nie miałyby takiej mocy. Ale nie zdążyła pomóc mojemu bratu.
Pod koniec sierpnia ubiegłego roku znaleziono ją martwą. Leżała na brzuchu z pustą butelką po alkoholu w kurczowo zaciśniętej dłoni. Drzwi do mieszkania były otwarte. Bliscy nie wyrazili zgody na sekcję zwłok.
Przed kilkoma tygodniami Arkadiusz Kraska został brutalnie zaatakowany przez mężczyznę skazanego za zabójstwo, a następnie – z poważnymi obrażeniami ciała – wywieziony z ZK w Goleniowie. – Musiał dostać na mnie zlecenie, bo nie miał powodu do takiego zachowania – mówi Willy. – Wcześniej przekazano mi ostrzeżenie, że nie przeżyję. Wiem, kto mi to robi. I niech mnie pani nie pyta o nazwiska, jeśli pani życie miłe.
Już czas spojrzeć na opisaną historię nie tylko jak na dramat niewinnie skazanego człowieka. Zabójcy Marka Cisonia i Roberta Sajdaka są na wolności; niewykluczone, że coraz bliżej świadków i rodziny Arkadiusza Kraski. Stanowią śmiertelne zagrożenie.
23 kwietnia 20018
____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Ewa Ornacka – dziennikarka śledcza i scenarzystka. Autorka i współautorka książek: „Tajemnice zbrodni”, „Alfabet mafii”, „Nowy alfabet mafii”, „Wojny kobiet”, „Pajęczyna strachu”, „Kombinat zbrodni” i „Skazane na potępienie”, scenariusza filmu „Świadek” w reżyserii Andrzeja Kostenki oraz serialu dokumentalnego „Zbrodnie niedoskonałe”. Prowadząca w reportażach telewizyjnych z cyklu „Kobiety i mafia”, a także współautorka pionierskiego serialu o przestępczości zorganizowanej w Polsce – „Alfabetu mafii”. W 2008 roku chroniona przez Centralne Biuro Śledcze.